Forum AlanisWeb Strona Główna FAQ Użytkownicy Szukaj Grupy Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości Zaloguj Rejestracja
AlanisWeb
Forum Fanów ALANIS MORISSETTE
 Czekając na cud, czyli Alanis w Dusseldorfie Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Drake
*****


Dołączył: 06 Maj 2008
Posty: 319
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:52, 03 Cze 2014 Powrót do góry

Guardian Angel Tour

Mitsubishi Electric Halle, Dusseldorf , Germany, November 19th 2012


Wsiadłem do pociągu, ze świadomością, że to nie ten wagon do którego powinienem wsiąść. Musiałem tak zrobić, pociąg nie będzie czekał aż odnajdę właściwy. Musiałem przejść do właściwego, korytarzami i przejściami wewnątrz pociągu. Okazało się to piekielnie trudnym zadaniem. Na peronie czekał tłum podróżnych i ten tłum znalazł się teraz w środku, wraz ze mną. Rozlał się wprawdzie na wszelkiej maści siedzenia, ale całości nie udało się zneutralizować. Zwłaszcza, że sporo osób wciąż migrowało w poszukiwaniu swojego miejsca, podobnie jak ja. Zaprawiony w walce jaka odbywała się od wieków w polskich pociągach powinienem zbyć owo sytuację jeno wzruszeniem ramionami, gdyby nie dwa istotne szczegóły, które odróżniały niemiecki tłum podróżnych od polskiego, oba w zasadzie u nas nie występujące. Otóż każdy, naprawdę każdy z podróżnych taszczył (lub ciągnął, na kółkach) ze sobą ogromny bagaż. Walizki, często obwiązane i pospinane skórzanymi pasami, wszelkiej maści i rozmiarów, przeważnie sporych. W ilościach tak ogromnych jakby każdy wracał do domu z wieloletniej imigracji lub wybierał się z całym dobytkiem na kilka miesięcy do Australii. Podobne obrazki widuje się w polskich kolejach w okresie wakacji (chociaż nie w takiej skali - zaobserwowałem, iż byłem jedynym podróżnym z tak mizernym bagażem. Bez bagażu nie wsiadł nikt. Naprawdę nikt.), ale teraz...? Wakacje w listopadzie? Dodatkowo część podróżnych w wolnej ręce (jeśli takową mieli) trzymała znajomy mi kubek z kawą, z McDonalda. Nie dość, że lawirując między podróżnymi musiałem wykonywać cyrkowe sztuczki to jeszcze trzeba było uważać żeby kogoś z takim kubkiem nie potrącić, kawy nie wylać, na niego lub na siebie. Przepychałem się potrącając co niektórych i, jako że nie mówię po niemiecku, nie mogłem przeprosić. To nic - i tak przepraszać nie zamierzałem. Gdy wreszcie udało mi się dotrzeć do celu poszukiwań, okazało się, że..... na moim miejscu ktoś siedzi!! Miałem zamiar zrobić z tego aferę, szczególnie gdy po chwili zjawił się konduktor, ach jak chętnie bym to uczynił, ale zrezygnowałem. Głównie dlatego, że nie byłem stuprocentowo pewien, że odnalazłem właściwy wagon i to miejsce naprawdę mi się należy. Gdybym nie miał racji tylko bym się wygłupił.
Przy okazji podróży z Berlina do Wiednia zastanawiałem się, czy w niemieckich kolejach istnieje coś takiego jak miejsca stojące. Owszem, istnieją. Właśnie w jednym z przejść stałem ja. Oprócz mnie jeszcze kilka innych osób. Było niewygodnie; gorzej nawet niż w polskich kolejach, ponieważ niemieckie nie są przygotowane na pasażerów stojących w przejściach, co w przypadku kolei polskich jest standardem. Byłem zły, wściekły nawet, i głodny, co potęgowało złość. Jako stary weteran polskich kolei byłem przyzwyczajony do podroży w takich warunkach, chociaż trochę odwykłem jako że od lat już, na szczęście, polskimi pociągami nie jeżdżę Patrzyłem osowiałym wzrokiem na przesuwający się krajobraz, półprzytomny z niewyspania, mając przed sobą niewesołą perspektywę kilku godzin podróżowania na stojąco. Jednak nie - po jakiejś pół godzinie sytuacja zmieniła się na lepsze, ponieważ osoba która bezprawnie zajmowała moje miejsce wysiadła na jeden ze stacji. Zwolnione miejsce natychmiast zająłem ja, zresztą nikt ze stojących towarzyszy niedoli się do tego nie kwapił. Mimo to nie wspominam miło tej podróży. Pociąg jechał wolno i zatrzymywał się często przez co podróż bardzo się dłużyła. Cóż, to "zwykłe" Inter City, nie Inter City Express. Różnica między oboma jest wyraźna. Myślałem, że nużąca podróż nigdy się nie skończy. Wreszcie dojechałem.
Dworzec w Dusseldorfie bardzo mnie zaskoczył. Miasto (jak na niemieckie warunki) nie jest duże, ale dworzec mają piękny, bardzo nowoczesny i ogromny. Zjawiłem się tuż po południu, więc wszędzie kłębi się tłum podróżnych, a na holu stoi..... choinka. Ubrana i oświetlona. Nie za wcześnie..?
Jeść. Oto potrzeba, którą muszę pilnie zaspokoić. Miejsc ku temu sposobnych jest wiele, ale wybrałem to które najlepiej znam. McDonalda. Standardowy promocyjny zestaw składający się z solidnych rozmiarów hamburgera, frytek z keczupem i półlitrowej coli. Przycupnąłem na barowym stołku, zajmując jedno z nielicznych wolnych miejsc jakie pozostało. Jadłem czujnie, co jakiś czas zerkając na bagaż. Cóż, dorastałem w Polsce, która jest kuźnią złodziei. Ci zaś znają wszystkie numery świata, a tłum i rozgardiasz sprzyjał wprowadzeniu ich w życie.
Posiedziałem jeszcze chwilę, podumałem, pomyślałem o wszystkim i niczym. trzeba było się zbierać. Najpierw do hotelu.
Hotel dobierałem według tych samych kryteriów co poprzednio. Bliskość celu, całodobowa recepcja, łazienka w pokoju i cena (stawki dobry hotelowej porównywane z Frankfurtem). Miejsce koncertowe nie było, na szczęście, zbyt odległe od dworca. Wybrałem hotel, który spełniał powyższe kryteria. Dodatkowo położony był dokładnie w połowie drogi, między dworcem a Mitsubishi Electric Halle. Hotel Furstenhof. Pokój w promocji, z solidną zniżką, ze śniadaniem, za jedyne trzydzieści dziewięć euro.
Po niezbyt długim spacerze, z aktywnym wykorzystaniem mapy, dotarłem na niewielki plac z pomnikiem pośrodku, zdaje się, że cokolwiek zabytkowym (Furstenplatz). W hotelu przywitała mnie kobieta dojrzała, o wyraźnie azjatyckich rysach i dziwnym akcencie, który charakteryzuje wszystkich azjatów mówiących po angielsku. Jeszcze teraz się uśmiecham na wspomnienie jak wymawiała moje nazwisko.
- Nie mamy pojedynczych pokoi oznajmiła dam panu podwójny.
A niech będzie podwójny, mnie wszystko jedno. Otrzymałem klucz, prawdziwy klucz, nie kartę magnetyczną (hotel jest stary i prowadzony w starym stylu) oraz... pilota do telewizora.
Pokój okazał się przestronnym, schludnym i dużym pomieszczeniem, z piękną, nowoczesną i czyściutką łazienką, do której aż chciało się wejść. Nie wiem czym odznaczała się owa podwójność tego pokoju, może dużym łóżkiem, ale łóżka w pokojach pojedynczych, w hotelach które do tej pory odwiedzałem wcale nie były mniejsze. Na przykład w Hiltonie. Tylko że w Hiltonie miałem apartament.
W nogach łóżka nieskazitelnie biała pościel (dokładnie taka sama jak w każdym z hoteli, które miałem okazję poznać wygląda na to, że wszyscy mają tego samego dostawcę) oraz... paczka żelków. Po jednej paczce na każdą połowę łóżka. Żelki bardzo się przydały. Zabrałem je do Polski, zjadłem. Były bardzo smaczne.
Na stoliku przy łóżku po lewej stronie, tym od strony oknie, leżała... biblia. Stary testament, po niemiecku. Przeglądałem go przez chwilę, zaskoczony. Czy powinienem...?
Czy powinienem się modlić, o cud? Bo tylko cud może mnie uratować. Wczorajszy koncert wybitnie w plecy, wielkie rozczarowanie, upokarzająca porażka. Dzisiaj nie będzie inaczej. Nawet cud nie pomoże. Nigdy nie byłem w Dusseldorfie, nigdy nie byłem w tej hali, ale nawet z mapki na getgo widać, że jest wielka. Wprawdzie mam miejsce w pierwszym rzędzie, ale wysokość sceny na pewno będzie duża i odległość do pierwszych rzędów znaczna (musi tak być w przeciwnym razie z pierwszych rzędów, zwłaszcza na siedząco, nie byłoby nic widać) tu żadne modlitwy nie pomogą.
Czasu miałem bardzo dużo, ale przebrałem się i wyruszyłem na koncert. Po to, aby pójść na backstage i spróbować coś ugrać. To mi się nie udało ani we Frankfurcie (z powodu poranionych stóp nie byłem w stanie chodzić) ani w Hamburgu (gdzie klasycznego backstage nie ma). Oczywiście nie wierzyłem, że dokonam czegokolwiek, ale będę mógł ze spokojnym sumieniem powiedzieć tak, spróbowałem, walczyłem, poległem.
Droga nie była ani długa ani skomplikowana. Pewien kłopot pojawił się tylko na początku, gdy stanąłem przy sporych rozmiarów skrzyżowaniu, rozchodzącym się na pięć stron świata. Którą drogę wybrać? Sięgnąłem po mapę. Gdy zacząłem dopasowywać ją do otaczającej rzeczywistości podszedł do mnie jakiś chłopak, wysoki i chudy. Zapytał w czym może pomóc. Owszem, mógł. Zapytałem o drogę, ale nijak nie mogliśmy się dogadać. Facet stwierdził, że takiej hali nie ma. Nie ma Mitsubishi Electric Halle. No jak to nie ma, jak jest. Dopiero gdy mu powiedziałem, że chodzi o Philips Halle (taka nazwa widnieje na mapie), wskazał właściwy kierunek. Ruszyłem, ale po przejściu kilkunastu kroków usłyszałem, że chłopak mnie woła.
- Nie tędy powiedział
Może i nie tędy, może on wskazał złą drogę, może ja źle zrozumiałem. Nieważne. I tak miałem sprawdzić, na mapie, czy dobrze idę. Nie lazłbym w ciemno. Wyjaśnił, obrałem właściwy. Przy okazji wywiązał się zabawny dialog, który przytoczę w oryginale, bowiem w niej tkwi źródło komizmu, a w tłumaczeniu wiele traci. Gdy już wyjaśnił, że droga jest prosta, pod dwa wiadukty, cały czas prosto a potem w prawo...
- Not far away (niedaleko) powiedziałem
- Its depend on you (to już zależy od ciebie) odparł chłopak, uśmiechając się chytrze.
Faktycznie będę szedł szybko, będzie niedaleko. Tak mnie to rozbawiło, że przez ładnych kilkanaście metrów szedłem i się śmiałem. Sam do siebie.
Szedłem wolno, nie spiesząc się wcale. Droga prowadziła cały czas lekko pod górę. Minąłem dwa wiadukty; po niedługim czasie skręciłem w prawo, pod trzeci. Była nawet tabliczka z nazwą hali i właściwym kierunkiem. Pod wiaduktem zobaczyłem kilka rozwieszonych plakatów, informujących o koncercie Alanis. Po raz pierwszy na tej trasie zobaczyłem jakieś plakaty. Szok.
Jeszcze kilkadziesiąt metrów i jest. Ogromny parking i Mitsubishi Electric Halle. Wielka betonowo żelazna bryła, doskonale bezkształtna, bezbarwna i zaniedbana, przypominająca bardziej hurtownię lub halę fabryczną niż miejsce koncertowe. Nie myliłem się co do jednego obiekt rzeczywiście jest wielki.
Zbliżyłem się na parkingu ani jednego samochodu, a przed głównym wejściem żywego ducha. Na pewno jeszcze nie wpuszczają, ale nie główne wejście jest moim celem. Poszedłem w prawo, wzdłuż hali i kolejnego z parkingów, jakieś dwieście metrów i znalazłem się na tyłach. Na backstageu.
Przed sobą mam wąską uliczkę, po prawej kolejny parking, a po lewej ogrodzenie i bramę wjazdową, na kółkach, która co rusz będzie się odsuwać wpuszczając samochody z dostawami. Wejścia pilnuje ochroniarz kobieta. Opatulona w grubą kurtkę siedzi w budce strażnika, co chwila z niej wychodząc i włażąc na powrót do środka. Za bramą jest wybrukowany plac, mniej więcej na wprost wejście do hali, a po prawej parking, gdzie stoi kilka samochodów i dwa koncertowe autokary, jeden żółty a drugi czarny, ogromny. Na tej trasie widzę je po raz pierwszy. Z doświadczenia wiem, że ten czarny może należeć do Alanis. Zawsze takim podróżuje, lub podobnym. Aha jest jeszcze jeden autokar. Stoi zaparkowany wzdłuż uliczki, na zewnątrz, po prawej stronie od bramy. Z włączonym silnikiem i zapalonymi światłami. Dziesięć metrów ode mnie.
Krew zaczyna szybciej krążyć, jak zawsze w takich chwilach. Przecież, teoretycznie, w każdej chwili zza rogu może wyskoczyć Alanis. To się nie stanie, wiem to na pewno, ale, teoretycznie, może pojawić się gdzieś na parkingu, wysiadać lub wsiadać do autokaru, wychodzić z hali.... wtedy zobaczy mnie... mnie zna... to kobieta szalona i nieobliczalna... może podejść do bramy, to tylko kilkanaście kroków... na zewnątrz jestem tylko ja więc może czuć się względnie bezpieczna... tłum się na Nią nie rzuci... ja chyba też nie.... to znaczy nie... rzucę się... do Jej stóp. Dobra, wystarczy.
Rzeczywistość jest zgoła inna i nie przedstawia się tak różowo, niestety. Nie dzieje się nic szczególnego, zachodzę to z jednej to z drugiej strony aby przez siatkę obserwować parking i jedyną atrakcją jest jeden z członków ekipy technicznej, myjący autokar. Moja frustracja narasta z każdą chwilą. Był piękny, słoneczny dzień, nadal jest. Było ciepło, ale słońce powoli chyli się ku zachodowi i już ciepło nie jest, co chwila zaciąga lodowaty wiatr, musiałem postawić kołnierz i zasunąć polara pod samą szyję. I założyć czapkę.
Trzeba przerwać to szaleństwo. Dla mnie koncert, choćby nie wiem jak dobry, to za mało. O wiele za mało. Kiedyś, na początku, to było coś, gdy na mnie spojrzała, to było coś, gdy uśmiechnęła się do mnie, to było coś. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i urósł tak bardzo, że to coś przestało mi wystarczać. Kolejnym etapem jest spotkanie z Nią, rozmowa, ale tak ogromny przeskok jest niemożliwy, niewykonalny. Doszedłem do ściany której niepodobna przeskoczyć czy ominąć. Zawsze będę rozbijał się o tą ścianę, choćbym jeździł na koncerty jeszcze trzydzieści lat. Nic się nie zmieni w tej materii bo się zmienić nie może. Za wysokie progi.
Na początku, gdy się zjawiłem przed tą bramą, miałem zamiar podejść do pilnującej dziewczyny, zagadać, zapytać czy przyjechała już Alanis. Ale zrezygnowałem. Nic mi to nie da, niezależnie od tego jaka odpowiedź padnie. Jeśli Jej nie ma cóż... mogę czekać, ale zapewne zjawi się dopiero wtedy, gdy będę już na koncercie. Gdyby nawet przyjechała wcześniej, to autokar wjedzie przez bramę, brama się zamknie, Alanis wysiądzie, wejdzie do hali, a w moim kierunku nawet nie spojrzy. Już to kiedyś przerabiałem.
Natomiast jeśli już przyjechała i siedzi w środku, to i tak bez znaczenia. Nie wpuszczą mnie do środka, chyba, że mam wejściówkę identyfikator (backstage pass). Gdybym nawet miał, to i tak nie daje gwarancji sukcesu. Po pierwsze wejście za kulisy nie jest jednoznaczne z dotarciem do samej artystki, która na pewno jest dodatkowo chroniona. Gdyby nawet udało się dotrzeć.... niespodziewane zjawienie się u Niej będąc nieproszonym mogłoby przynieść opłakane skutki. Dla mnie. Alanis w takich chwilach potrafi być naprawdę niemiła, widziałem stosowne filmiki. Powiedziałbym cześć, odpowiedziałaby (albo i nie), a potem każde pytanie, każda uwaga, prośba trafiałaby w próżnię. Nie odezwałaby się ani słowem. Przyjmujemy wariant skrajnie optymistyczny prawdopodobnie od razu kazałaby mi się wynosić lub poleciła natychmiast mnie wyrzucić. Zwłaszcza po tym co się wydarzyło wczoraj w Hamburgu. Co się nie wydarzyło. Wygląda na to, że wypadłem z łask lub najzwyczajniej się Jej znudziłem. Jedynym ratunkiem byłoby umówione spotkanie, na warunkach podyktowanych przez Nią, ale takiej możliwości nie ma, niestety.
Czas mijał a ja kręciłem się ciągle w tym samym miejscu. Na pewno jeszcze nie wpuszczali, zostałem więc tam gdzie byłem wciąż miałem nadzieję. Widziałem przez szybę technicznego, z którym rozmawiałem w Berlinie. Było jeszcze kilka osób, pochylali się nad czymś, co położone było na stole. Wyglądało jakby on coś wyjaśniał, ustalał. Może to szef całej ekipy? Cóż, niewykluczone.
Był jeszcze ów autokar, stojący na wprost mnie. Przyjrzałem mu się dokładnie, przez przednią szybę zajrzałem do środka. Był tam stolik i krzesła, a za nim ścianka działowa z drzwiami, prowadzącymi do przedziału mieszkalnego. W środku żywej duszy, chociaż widzę zmieniające się refleksy bijące od telewizora, umieszczonego zapewne nad szybą. Aha gdy dotarłem pod bramę drzwi do autokaru były otwarte, po chwili się zamknęły. Więc ktoś musi być w środku. Alanis....? Cholera wie. Czemu ten autokar stoi na zewnątrz, chociaż na wewnętrznym parkingu jest jeszcze sporo miejsca? Pojedzie po Nią, tuż przed koncertem..?
Między czasie zapadł zmrok. Całkiem niepostrzeżenie pojawiła się jakaś dziewczyna. Malutka, drobna, o ładnych kasztanowych i kręconych włosach. Trzymała się w bezpiecznej odległości ode mnie, wyciągała szyję aby coś zobaczyć. Nie podeszła, nie zagadała, a ja nie jestem człowiekiem, który lubi wychodzić z inicjatywą. Po chwili wyciągnęła duży, oprawny w skórę notes, otworzyła go, mniej więcej w środku, stanęła w nikłym świetle latarni i zaczęła pisać. Udając obojętność co rusz zerkałem ciekawie. Przypomniały mi się czasy, kiedy to ja pisałem. Czekałem na koncert i między czasie pisałem już recenzję z poprzedniego. W zeszycie ze szkoły średniej. Z fizyki (na fizyce nigdy nic nie pisałem, miałem więc w zeszycie mnóstwo wolnego miejsca). Mam go tutaj, ze sobą. Trzymam w nim bilety na koncert i na pociąg. Jest mocno sfatygowany, poplamiony, pełen zacieków spowodowanych wielokrotnym przemoczeniem. Może ona także pisze recenzje? Jest przygotowana lepiej notes jest solidny i pisze bardzo starannie. Z odległości jakichś trzech metrów dobrze to widzę.
Nagle, zupełnie znikąd, pojawiło się dwóch facetów. Właściwie młodych chłopaków. Zobaczyłem ich dopiero wtedy, gdy stanęli przede mną. Jeden z nich powiedział coś do mnie, nie zrozumiałem, odpowiedziałem więc, że nie mówię po niemiecku. Zapytał ponownie, po angielsku.
- Na co czekasz? (nie pamiętam dokładnie o co pytał, mogło równie dobrze być co tu robisz, w każdym razie co w tym stylu, ponieważ odparłem..
- Czekam na cud wypaliłem bez namysłu, rozdrażniony kilkugodzinnym już czekaniem. Na cud.
Chłopaka zupełnie nie rozbawiło moje specyficzne poczucie humoru, ponieważ odparł, śmiertelnie poważnie.
- Cóż, Alanis jeszcze nie przyjechała (czy ja mówiłem coś o Alanis..??), ale jakby co... to mamy wejściówki na dowód, że mówi prawdę pokazał identyfikator posyłając przy tym wymuszony uśmiech. Po czym obaj zniknęli, jakby ich nigdy nie było.
Niedługo potem zbliżyła się moja towarzyszka niedoli, która była niemym świadkiem krótkiej wymiany zdań.
- Myślisz, że mówił prawdę? zapytała.
- Kto wie odparłem.
W ten sposób zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, chłopaki wyświadczyli nam wielką przysługę. Kiedyś pisałem z pewną, skądinąd bardzo sympatyczną, dziewczyną. Spotkaliśmy w realnym świecie, patrzyliśmy sobie w oczy i żadne z nas nie potrafiło rozpocząć rozmowy! Byliśmy o krok, o włos, ale się nie udało. Zabrakło katalizatora, kogoś, może obcego lub zupełnie przypadkowego, kto wtrąciłby słówko, tak, żeby maszyna ruszyła. Właśnie takiego jak ci dwaj.
Skoro już lody zostały przełamane i rozmawialiśmy, była jedna kwestia, najważniejsza i od niej chciałem zacząć.
- Widziałem, że coś pisałaś zagadnąłem bardzo jestem ciekaw co.
- Jestem po trosze dziennikarką odparła, z uśmiechem zapisuję różne rzeczy, na bieżąco, wrażenia chwili.
Swoją drogą ciekawe co takiego napisała.
Zaczęliśmy rozmawiać. Na początek rzecz tyczyła się głównie Alanis. No i głównie mówiłem ja, a ona słuchała. Cóż, miałem o czym mówić. Wymieniłem pokrótce wszystkie najważniejsze osiągnięcia. Tyle koncertów, tyle ciekawych sytuacji, tak wiele wrażeń. Chełpiłem się co niemiara; nawet nie musiałem fantazjować. Powiedziałem Jej o kwestii potencjalnego spotkania z Alanis, o tym, że są takowe, przed koncertami amerykańskiej trasy, powiedziałem za jaką cenę, powiedziałem, że gdyby nie fakt, że trzeba mieć wizę, a ja nie mam, to bym pojechał i spotkał się z Nią, z każdą cenę. Powiedziałem Jej to, co miałem powiedzieć Marinie89 (niemieckiej fance Alanis, która zamieściła wielce kontrowersyjny wywód na temat sensowności płatnych spotkań z gwiazdami), ale dziewczyna tylko kiwała głową ze zrozumieniem i się uśmiechała cierpliwie i łagodnie.
Następnie przeszliśmy do tematu Tori Amos, który ona sama rozpoczęła. Okazało się, że jest wielką fanką Tori, natomiast Alanis znacznie mniejszą. Cóż, temat Tori jest mi również bliski zanim zacząłem jeździć na koncerty Alanis byłem na pierwszym koncercie Tori w Polsce w poznańskiej Arenie. I było bosko!! Tori ma świetne piosenki, wspaniały głos i wygląda też nienajgorzej. Kiedyś byłem fanem Tori prawie na równi z Alanis, bardzo często jej słuchałem. Aż do wydania przez nią płyty Beekeeper, którą to zamówiłem w specjalnej limitowanej wersji, takiej wypasionej, z mapą, prezentem, zdjęciami oraz innymi gadżetami.
I bardzo się zawiodłem. Gadżety były fajne, ale muzyka beznadziejna. Piosenki zupełnie bezbarwne, do przesłuchania i zapomnienia. Nawet gdybym chciał je zapamiętać nie byłbym w stanie. Płyta bardzo odbiegała od najlepszych dokonań Tori.

Zupełnie tak, jak dzieje się teraz z Alanis...
Niestety...

Od tego momentu nasze drogi rozeszły się, Tori przyjeżdżała na koncerty do Polski, w sumie była już osiem razy (w chwili gdy o tym mówiłem, aktualnie tych koncertów jest znacznie więcej), ale mnie to już nie interesowało. Tori się zestarzała, napchała botoksem a na koncertach gra muzykę poważną.
Wszystko to powiedziałem owej fance, na co ta stwierdziła, że nie jest znowu tak źle. Zdradziłem jej również, że Tori ma w Polsce przyjaciela. Słynnego polskiego dziennikarza Piotra Kaczkowskiego. Tak w ogóle dziewczyna przyjechała z.... Finlandii (no, nie przyjechała przyleciała samolotem) i wybiera się na kolejny koncert Alanis... chyba do Belgii. Pytała mnie, czy ja także. W trakcie naszej rozmowy zadała mi to pytanie chyba trzy razy, jakby zapomniała, że już o to pytała i odpowiedź otrzymała. Przeczącą. Gdyby przyjechała na któryś z wcześniejszych koncertów, to chętnie bym z nią pojeździł. Ale wybrała Dusseldorf (chyba dlatego, że z zagłębia ruhry najbliżej do Belgii), a ja po tym koncercie wracam do domu.
W nawiązaniu do jej pisania w notesie zdradziłem, że ze wszystkich koncertów na których byłem napisałem recenzję. Ona powiedziała, że też. Powiedziałem jej, że o Alanis napisałem nawet książkę; przedstawiłem pokrótce zarys fabuły.
- A ja napisałam o Tori wyznała. Ciekawe....
Przyjrzałem się jej dyskretnie, na ile pozwalało światło ulicznych lamp. Rzeczywiście jest malutka i drobniutka, początkowo wziąłem ją za nastolatkę. Musiała mieć lat dwadzieścia parę. Nie była piękna, ani nawet ładna. Miała duży nos, taki.... mięsisty. Ja zapięty pod szyję drżę z zimna, ona wydekoltowana... ale doprawdy, nie ma co pokazywać. Nic a nic. Za to włosy ma ładne, trochę dłuższe, kręcone i kasztanowe.
Spacerujemy tą uliczką, zaglądamy gdzie się da, oboje mając nadzieję, że zdarzy się coś. Głowiliśmy się wspólnie czy Alanis już jest czy jeszcze Jej nie ma.
- W Berlinie, na ten przykład, zjawiła się bardzo późno - powiedziała moja towarzyszka. Była na słynnym berlińskim koncercie, rejestrowanym. Nie przyszło mi do głowy aby ją spytać skąd to wie i czy, ewentualnie, widziała przyjazd malutkiej.
- Gdzie dokładnie siedziałaś? - spytałem. Z koncertu nie pamiętam jej wcale. Cóż, było tak wiele fanów..
- W pierwszym rzędzie, ale na rogu - odparła. Po powrocie do domu przejrzałem nagranie koncertu w kontekście owych informacji, ale jej nie znalazłem. Druga sprawa, że wyjątkowo usilnie nie szukałem.
Przy okazji pochwaliłem się, że mam bilet w najlepszym sektorze, w pierwszym rzędzie. Ona z żalem stwierdziła, że ma miejsce gdzieś na trybunach. Szkoda, naprawdę wielka szkoda, że nie jesteśmy w Hamburgu. Podarowałbym jej jeden z biletów który miałem do sprzedania, całkiem za darmo. Taki sobie mały prezent. Gdybym wiedział co się wydarzy, być może zostawiłbym jeden z tych biletów na koncert w Dusseldorfie który miałem i sprzedałem.
Podeszliśmy do autokaru; tam, za przednią szybą leżała karta, w taki sposób, że, mimo kiepskiego oświetlenia, można było ją odczytać. Znajdowały się na niej podstawowe informacje odnośnie dzisiejszego koncertu, a szerzej rzecz ujmując plan dzisiejszego dnia. Data i miejsce koncertu, adres, hotele, ich adresy, osoby kontaktowe i namiary na nie. Dokładnie taką samą kartkę widzieliśmy za szybą autokaru Alanis, w Berlinie. Kupiłem kiedyś, na jednej z zagranicznych aukcji, cały plik takich kartek, stanowiących plan europejskiej odnogi trasy "Flavors of entaglement", zbindowanych (czyli kartki zostały profesjonalnie przedziurawione i złączone w miejscu przedziurawienia elastyczną taśmą z plastiku, w sposób umożliwiający wyciągnięcie jednej bez zniszczenia całości) w zgrabną broszurę.
Całość załogi została podzielona na dwie ekipy. Ekipa techniczna zatrzymała się w hotelu Radison Blu (hotel bardzo dobry, pięciogwiazdkowy - Radisonowi mogłem się przyjrzeć dokładnie w Hamburgu. Congress centrum mieści się tuż obok Radisona), natomiast zespół, czyli Alanis i muzycy - w hotelu Hyatt. Hotel Hyatt.... połączenie barokowej tradycji z nowoczesnym luksusem. Bardzo piękny i bardzo drogi. Doba kosztuje sześćset euro, podczas gdy w Hiltonie, który do najtańszych nie należy, o połowę mniej.
Z lektury owego planu, który nabyłem, i zawartości kartki na który właśnie patrzymy jasno wynika, że Alanis, ilekroć koncertuje się w Niemczech, zatrzymuje się w hotelu Hyatt. Więc jeśli wyruszy w kolejną trasę i będzie utrzymana ta tendencja... wystarczy zatrzymać się w hotelu Hyatt i... liczyć na cud.
Jeśli dojdzie do kolejnej trasy, jeśli wyruszę w ślad za Nią, jeśli naprawdę zatrzymam się w hotelu Hyatt.... będzie to niechybny znak, że zwariowałem.
Przy okazji opowiedziałem mojej znajomej historię słynnej tabliczki (w Berlinie, za szybą autokaru Alanis, w prawym dolnym rogu, znajdowała się niewielkich rozmiarów tabliczka z napisem leave me alone.... thank you, co, według mnie, było wyrazem nie tyle bezradności co próżności), śmiała się z tego. Narzekałem, że Alanis jest bardzo asekurancka w kontaktach z fanami. Ona na to, że Tori nie ma oporów przed takimi spotkaniami. Tak, coś mi się obiło o uszy, zwłaszcza ostatnio, przy okazji kolejnych koncertów Tori w naszym kraju. Wcześniej, w erze przedinternetowej, gdy byłem fanem Tori, nie miałem dostępu do takich informacji, natomiast gdy już miałem, przestało mnie to interesować.
- Alanis też by tak mogła powiedziałem.
- Boi się szaleńca odparła. Tak, wiem to słynna, niczym nie poparta obawa Alanis.
- Nie jestem szaleńcem powiedziałem nie skrzywdziłbym jej. Gdybyśmy się spotkali powiedziałbym czy mogę cię przytulić... objąć... dłoń uścisnąć. I to wszystko. Takie mam marzenia, głupie.
Rozmawialiśmy nadal, a gdy wyczerpały się tematy związane z Alanis, przeszliśmy do innych, związanych z muzyką. Rozmawialiśmy o Avril Lavigne.
- Lubisz Avril spytałem.
- Nie.
- Dlaczego.
- Po prostu nie lubię, i już.
- Avril kiedyś zaśpiewała na jednym koncercie z Alanis (mowa o koncercie, który odbył się jedenastego lutego 2005 roku, w House of blues, w Los Angeles) rzekłem Avril zaśpiewała Ironic, natomiast Alanis...
- Alanis Losing Grip dokończyła malutka Finka. Widać zna się na rzeczy.
- Co myślisz o Taylor Swift?
- O kim...?!
- Jest taka wokalistka, country (bardzo rzecz spłyciłem, ponieważ Taylor, chociaż wywodzi się z muzyki country, nie skupia się tylko i wyłącznie na tym gatunku. Zwłaszcza teraz), bardzo wysoka... i bardzo ładna.
- Nie znam powiedziała moja rozmówczyni, czym ucięła wszelkie dywagacje i zachwyty na temat Taylor, jakie miałem zamiar snuć.
Spędziliśmy razem około dwóch godzin, rozmawiając jeszcze o wielu innych rzeczach, których nie przytoczę, ponieważ zdążyłem już o nich zapomnieć. Zapadła noc. W pewnej chwili z mroku wyłoniło się kilka osób, zupełnie nieprzypadkowych. Mój ulubiony Niemiec, niewysoka dziewczyna o ciemnych kasztanowych, lekko kręconych włosach, którą pamiętam ze wspólnego czekania przed halą we Frankfurcie oraz jedna jeszcze dziewczyna, której chyba nigdy jeszcze nie widziałem.
- Ivonne!! - krzyknęła mała Finka na widok dziewczyny w kasztanowych włosach; padły sobie w objęcia wzajemnie się obściskując.
Grupa zaczęła ze sobą rozmawiać, ale nie było w tym ani szczególnej serdeczności ani ekspresji. Szczęśliwym trafem moja "znajoma" nie mówi po niemiecku, rozmawiali więc po angielsku z nią, a po niemiecku między sobą. Stąd wiem, mniej więcej, o czym. Zdawkowe wypowiedzi wynikały nie z wrodzonej powściągliwości Niemców, lecz z tego, że dobrze się znają i rozmowa nie przypominała spotkania kilku przypadkowych osób, które na wstępie chcą wiedzieć o sobie jak najwięcej. Wspominali kilka razy forum alanisutopia, z rozmowy wynikało, że są tam stałymi bywalcami. Ja, wiele lat temu, odwiedzałem tą stronę, założyłem nawet tam konto. Jednak później przeniosłem się na alanismorissette.info i na utopię już nie zaglądałem.
W pewnym momencie spytałem znajomą (stała tuż obok mnie) czy znają się z utopii. Potwierdziła. No tak gdy byliśmy jeszcze sami pytała mnie o utopię, wtedy ja powiedziałem, że jestem związany z alanismorissette.info. Czyli z konkurencją.
Po kilkunastu minutach rozmowa przestała im się kleić. Ktoś rzucał jakieś zdanie (po niemiecku), ktoś inny odpowiadał. Wtedy do akcji przystąpiłem ja. W przerwach między dłużyznami zadawałem im pytania. Kierowałem je do Ivonne, która stała naprzeciw mnie i wiedziałem już, że mówi po angielsku. Natomiast pojawił się pewien problem, w kwestii technicznej. Chciałem żeby na moje pytania odpowiadali wszyscy, ale formułując pytanie używałem formy osobowej you, która odnosi się zarówno do liczby mnogiej jak i pojedynczej. Ivonne zapewne myślała, że pytam tylko ją i mówiła za siebie. Natomiast reszta milczała. Odnoszę wrażenie, że dziewczyna którą widziałem po raz pierwszy w ogóle nie rozumiała co mówię, natomiast mój ulubiony Niemiec najzwyczajniej w świecie mnie olewał. Nie mam o to pretensji na jego miejscu robiłbym to samo. Angielski znał co najmniej dobrze, słyszałem jak rozmawiał z Ivonne. Odznaczał się przy tym specyficznym poczuciem humoru, gdyż na pytanie Ivonne o trasę powiedział meet and greets, za każdym razem, ze śmiertelnie poważną miną, jakby rodem z Monthy Pytona. Na podstawie innych wypowiedzi których tu nie przytoczyłem a także obserwacji poczynionych przez lata mogę stwierdzić, że jest to człowiek przenikliwy, inteligentny i nie pozbawiony dystansu do samego siebie. Godny przeciwnik. Ale wracajmy do rzeczywistości, czyli mojej rozmowy z Ivonne. Pytania zadawałem w momencie gdy pojawiała się dłużyzna w ich własnej rozmowie, po niemiecku.
- Z jakiego rejonu Niemiec dokładnie jesteś?
- Okolice Stuttgartu.
Czyli na koncert w Dusseldorfie nie miała daleko.
- Jaka jest Twoja ulubiona piosenka Alanis?
- Ojej, trudno powiedzieć dziewczyna uśmiechnęła się z wysiłkiem dużo tego jest.
- Ale taka jedna, ulubiona.
- Nie mam jednej. Jest ich wiele.
- Ile razy widziałaś Alanis na żywo?
- Ja tylko pięć odparła ale On.... tu wskazała na mojego ulubieńca. Zwróciła się do niego, po niemiecku. Zadała pytanie, on udzielił odpowiedzi, po chwili zastanowienia. Ivonne przetłumaczyła.
- Ten będzie CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY!!
Ha, wiedziałem, że ten gościu jest de beściak, ale nie sądziłem, że aż taki. Ilość zaliczonych koncertów Alanis stawia go w gronie nie tylko największych fanów w europie, ale i na świecie. Na pewno bierze udział w koncertach od początku istnienia malutkiej, nie ogranicza się tylko do tych niemieckich. Był na koncercie w Pradzie, a z niemieckich koncertów na których ja byłem nie było go tylko na muzealnej wyspie w Berlinie. Na pewno mógłby powiedzieć wiele ciekawych rzeczy, gdyby tylko chciał opowiadać. Ale nie chciał.
Nic dziwnego, że Alanis go zna i kojarzy. Siłą rzeczy, po takiej masie koncertów na których, prawdopodobnie, był w pierwszym rzędzie, nie ma innego wyjścia. Cóż, jestem dumny, że rywalizuję z kimś tak zasłużonym, a jeszcze bardziej dumny jestem z tego, że wiele razy udało mi się z nim wygrać.
Zapytałem Ivonne czy była na koncercie w Monachium. Potwierdziła; powiedziała, że był to mały i kameralny koncert, malutka scena. Wymieniliśmy kilka uwag na temat wczorajszego koncertu w Hamburgu, na którym również była. Stwierdziłem, że koncert nie był zbyt dobry, ponieważ...
- Alanis była cokolwiek zmęczona.
- Uhum, no, no, właśnie tak skwapliwie potwierdziła Ivonne.
Mówiłem jak potworna mgła była po koncercie, jak zginąłem i jak się odnalazłem, dzięki dobrej mapie. Śmiali się.
O ile ten wywiad nie był dobrym pomysłem, o tyle za moment wpadłem na jeszcze głupszy. Zacząłem się chwalić swoimi dokonaniami, głównie w sferze zakupów przedmiotów związanych z Alanis. Prawda, trochę tego mam i niewielu jest takich, którzy w tym temacie mogą mi podskoczyć. Mówię więc, że mam sto plakatów (na pewno więcej), pięćdziesiąt autografów (chyba nie aż tyle)...
- Cudze autografy prychnął mój ulubieniec.
Generalnie fani dzielą się na dwa przeciwstawne obozy jedni akceptują takie autografy, natomiast drudzy nimi gardzą. Ja nie mam z tym problemu, kocham je i szanuję jak własne... chociaż do tego, który zdobyłem osobiście, mam największy sentyment. Chwaliłem się jeszcze przez chwilę, aż do wyczerpania tematu. Po chwili sytuacja wróciła do stanu wyjściowego.
Rozmawiali o koncercie Montreux jazz festival, na którym był ów słynny Niemiec. Pokazywał zdjęcie, wykonane gdzieś z tyłu, z ostatnich rzędów. Koncert plenerowy, przypominający do złudzenia ten z Cytadeli w Berlinie. Zdjęcie wykonane zza ostatnich miejsc siedzących, co najmniej sto metrów od sceny Wszyscy siedzą, za wyjątkiem jednej jedynej osoby, która stoi w najlepsze. Tą osobą jest właśnie mój słynny przeciwnik. Rozmawiał o tym z małą Finką, mówił, że presja była ogromna, wszyscy wokół mówili żeby usiadł, ale on konsekwentnie odmawiał. Wielki szacunek dla niego ja bym tak nie potrafił. Nie dziwota, że Alanis, po takim numerze, dobrze go zapamiętała. Gdy przez cały koncert sterczał na widoku.
Jakby na fali nagłego przyrostu szacunku tudzież poszanowania cudzego mozolnego wysiłku, powiedziałem...
- Pomysł z tym confetti podczas thank you, był świetny. Respect from Poland (nie mam sensownego odpowiednika tłumaczenia tegoż, aby w pełni oddać istotę tego co powiedziałem) dodałem i skłoniłem się przed nim, nieco teatralnie. On nic nie odpowiedział, ale uśmiechnął się nieznacznie, jakby z wdzięcznością. Zupełnie jakby chciał powiedzieć fajnie, że to doceniłeś.
Po chwili zjawiły się jeszcze dwie lub trzy osoby, w tym dziewczyna za którą wychodziłem z Congress Centrum, po zakończonym koncercie. Zupełnie nieprzypadkowo, ma bowiem jeden z najwspanialszych tyłków jakie w życiu widziałem. Duży, wręcz ogromny (wielu uzna to za wadę, ale ja lubię takie duże...), przy tym niezwykle zgrabny i niesamowicie kształtny. Dziewczyna posiada urodę typowej Niemki, czyli specjalnie piękna nie jest. Jest jeszcze jedna rzecz, która ją wyróżnia, oprócz wybitnego tyłka. Ma ogromne zęby, przy tym całkiem ładne. Większe nawet niż zęby Alanis, co jest sztuką samą w sobie, bowiem każdy wie jakie zęby ma Alanis.
Dziewczyna przywitała się z każdym z osobna, podając mu rękę (co bardzo dobrze o niej świadczy). Przy tej okazji każdy się przedstawiał, imieniem i narodowością.
- Prawdziwie międzynarodowy zespół stwierdziła na koniec.
Muszę przyznać, że ta dziewczyna, która od biedy może uchodzić za kopię Alanis, nawet mi się podoba. Nawet bardzo. Nie wiem, czy miała obrączkę. Było zbyt ciemno.
Postaliśmy jeszcze chwilę, podumaliśmy, wreszcie ktoś powiedział..
- Myślę, że nie wydarzy się już nic szczególnego. Idziemy na koncert
Najwyższy czas, jest wpół do ósmej. Wracamy przed główne wejście; tam przez trzy bramki wlewa się rzeka fanów. Pobieżna kontrola i już jesteśmy w środku. w dużym holu, ale na wprost, przez kilka otwartych na oścież drzwi, widać halę. Póki co nie idę na koncert, lecz kieruję się do stoiska z pamiątkami i koszulkami. Wybór nader skromny, chociaż jedna z koszulek mi się podoba. Nie będę nic kupował, jeszcze nie.
- Będziecie tutaj po koncercie? spytałem jednego ze sprzedawców.
- Jasne.
Tyle chciałem wiedzieć. Kupował będę po koncercie.
Idę na koncert. Nigdy tu jeszcze nie byłem ani nie widziałem jak owa hala wygląda (co było dużym przeoczeniem z mojej strony mogłem przecież obejrzeć jakikolwiek koncert który się tam odbył. Ale.. czy coś by to zmieniło?). Mapkę hali oglądałem wielokrotnie (na getgo.de), stąd wiedziałem, że hala jest duża i ma dwa poziomy trybun. Rzeczywiście jest duża; wprawdzie znacznie mniejsza od Olympiahalle w Monachium, ale mimo to bardzo duża, bowiem tamta jest ogromna. Jest to druga co do wielkości hala w której byłem na koncercie Alanis. Faktycznie są dwa poziomy trybun, ale ułożone są w specyficzny sposób, bowiem nie ma trybun na rogu. Są tylko po bokach i z tyłu, na wprost sceny, a pozostała przestrzeń jest wolna. Prawie jak na większości polskich stadionów piłkarskich, jeszcze do niedawna.
Na bardzo rozległej płycie hali ustawiono sektory z krzesełkami. W sumie osiem sektorów, każdy po dwadzieścia pięć miejsc w rzędzie. Sektory mniej więcej tak długie jak szerokie, jest ich osiem, co daje około trzech i pół tysiąca fanów, tylko na płycie (dwa ostatnie sektory są trochę mniejsze niż te pierwsze), do tego trybuny, wprawdzie nie wypełnione w całości, ale... w hali zgromadziło się około pięciu tysięcy fanów. Odnoszę wrażenie, że gdyby zorganizować jeszcze dwa, trzy koncerty i te zostałyby wyprzedane. Zawsze tak będzie. dlatego nigdy nie przyjedzie do Polski.
Zmierzałem do sektora B, jednego z dwóch przed sceną, tego po lewej. Zawsze byłem po lewej stronie od sceny i zamierzam podtrzymać tą tendencję. Przemierzyłem całą halę (wejście jest w części tylnej), dotarłem do właściwego sektora (każdy sektor oznaczony jest tabliczką z literką, na metalowym słupku, nie sposób zabłądzić), do swojego miejsca i..... stałem tak z minutę, nieruchomo, nie bardzo wiedząc co robić. Nie wiedziałem czy śmiać się czy płakać, chociaż większą ochotę miałem na to drugie.
Miejsce które kupiłem, numer dwadzieścia, powinno być po lewej stronie sektora, tuż obok przejścia między sektorami. Tymczasem znalazłem go po prawej, bardzo daleko, już poza linią sceny, na wprost wielkiej kolumny z głośnikami. Bardziej po prawej były tylko cztery miejsca i koniec sektora. Usiadłem, bo co miałem tak stać. Fakty są brutalne i tego nie zmienię. Zastanawiałem się jak to się mogło stać, gdzie popełniłem błąd. Na geto.de kupiłem bilet do drugiego rzędu, tam wybierałem bilet z mapki więc o żadnym krętactwie nie mogło być mowy i bilet miał numer równie daleki jak ten, który obecnie posiadam. Tamten był na miejsce blisko przejścia, wiec i ten, siłą rzeczy, powinien leżeć w pobliżu. Sprzedawca na ebayu od którego kupiłem bilet do pierwszego rzędu zamieścił mapkę, z której wynikało, że bilet który sprzedaje (a ja kupuję) przyporządkowany jest miejscu w pobliżu przejścia. Czyli wszystko miało być w porządku... a jednak nie jest!! Skoro wszystko grało, to czemu teraz nie gra? Są dwie możliwości. Albo miejsca w rzędach numerowane były naprzemiennie (teoretycznie jest to możliwe, chociaż kupowałem już tyle biletów na koncerty Alanis i nigdy się jeszcze coś takiego nie zdarzyło... chociaż, jak mówię, to jest możliwe... to by oznaczało, że sprzedawca na ebayu mnie oszukał), albo organizator koncerty zmienił numerację, już po sprzedaży biletów (co byłoby nielegalne, ale oznaczałoby, że sprzedawca mnie nie oszukał).
Tak czy inaczej, bez względu na okoliczności, siedzę teraz zdruzgotany, załamany i sam, bowiem niewiele miejsc jest już zajętych. Widzę, że ekipa zajmuje miejsca w sektorze A, właśnie od strony przejścia. Skoro oszukano mnie, to czemu nie oszukano ich? To mnie dodatkowo zdołowało. Ten koncert już na papierze nie wyglądał najlepiej, ale rzeczywistość okazała się o wiele gorsza niż najbardziej nawet pesymistyczne przypuszczenia. Wiedziałem, że scena będzie wysoka ma około półtora metra wysokości, sięga po szyję. Wiedziałem, że odległość od sceny będzie duża, ale nie sądziłem, że aż pięć metrów. Uwarunkowania te oraz fakt w jakim miejscu się znajduję sprawią, że koncert będzie fatalny - w sensie odbioru go przez mnie oraz ewentualnego kontaktu Alanis ze mną. Skoro w Hamburgu, gdy stałem tuż przed Nią nie raczyła zaszczycić mnie nawet jednym spojrzeniem, to co będzie teraz? Wiem co będzie. Nic nie będzie, absolutnie nic. Zaliczę najgorszy koncert w historii, ot co.
Hala zapełniała się powoli, patrzyłem na to smętnym wzrokiem, zgarbiony i przygaszony. Jedna z fanek (chyba kojarzę ją z Hamburga... tak, na pewno ją kojarzę) kłóciła się z szefem ochrony. Przyglądałem się temu, z braku innego zajęcia miałem ciekawą rozrywkę. Rozmowa trwała długo, była żywiołowa i bardzo gwałtowna. Przekonywała, prosiła, prawie płakała. Nie wiem o co chodziło, ale mogło to mieć jakiś związek z tym, że do hali dotarła kobieta na wózku, wraz z opiekunem, i ten mężczyzna usiadł w pierwszym rzędzie, na ostatnim miejscu po prawej. Być może było to miejsce tej dziewczyny. Koniec końców wyprosiła, wywalczyła i siedziała w pierwszym rzędzie. Mniej więcej tam, gdzie miałem siedzieć ja. Echhhhh....
W ogóle było dużo ochroniarzy, nadspodziewanie dużo. Trochę to dziwne. W Hamburgu, gdzie scena była po kolana i teoretycznie powinno być dużo ochrony aby bronić Alanis przed zakusami napalonych fanów, którzy mogliby wskoczyć z łatwością na scenę, było tylko dwóch ochroniarzy. Tylko dwóch, stojących dyskretnie po bokach. Natomiast tutaj, gdzie scena jest po szyję i nie sposób się na nią wdrapać (chyba, że jest się mistrzem świata w skoku wzwyż lub dysponuje drabiną) ochroniarzy jest kilkunastu. Nie wiem po co. W hali nie wybuchną zamieszki, przynajmniej nie powinny.
Ekipa zajęła najlepsze miejsca, z wyjątkiem Ivonne. Ona siedzi w drugim czy trzecim rzędzie, w moim sektorze, z tym że zdecydowanie bliżej środka niż ja. Czyli, formalnie rzecz biorąc, ma znacznie lepsze miejsce ode mnie. W trakcie każdej przerwy między koncertami będzie biegać do ekipy i spędzać z nimi czas, tak długo, jak to tylko możliwe.
Rozpoczyna się koncert, od występu pierwszego z supportów, czyli kochanego mężusia. Niewiele mnie to obeszło; zresztą odbiór koncertu, na siedząco, przy tak wielkim dystansie jaki nas dzieli jest zupełnie inny niż w małej kameralnej sali, jak we Frankfurcie. Wtedy atmosfera była gorąca i nastawienie diametralnie inne. Poza tym sam koncert był o wiele lepszy, tak mi się wydaje. W pewnej chwili, pod koniec, powiedział nazywam się Souleye i mam piękną żonę, która za chwilę pojawi się na scenie. Debil. Spodziewałem się, że wyjdzie Alanis aby z nim zaśpiewać.. ale nie wyszła. I bardzo dobrze.
Obok mnie, po lewej, siedzi młody mężczyzna, już nie chłopak, ale jeszcze nie mężczyzna dojrzały. Ciekawe... czy to jemu sprzedałem bilet? Wydaje mi się, że tak. Nieważne, nie mam zamiaru z nim rozmawiać. Ani on ze mną. Jest zajęty, nawet bardzo. W dłoniach ma telefon, którego używa niemal przez cały czas. Kątem oka obserwuję, do czego. Przeglądaj jakieś strony, chyba portali społecznościowych. Włączył, coś zobaczył, coś napisał, wyłączył, schował. Nie wytrzymał długo... znowu włączył... pracowicie wklepał hasło.... przeglądnął, coś napisał... wyłączył, schował.... znowu włączył.... hasło.... Ja rozumiem; czasami trzeba coś sprawdzić, nawet tuż przed koncertem. Ale żeby korzystać z tego przez cały czas..? Zwłaszcza wtedy, gdy przyszło się na koncert..? Portale społecznościowe? Co może się tam zmienić, pojawić nowego, w przeciągu pięciu minut?!!
Między czasie pojawia się facet sprzedający.... lody. Lody, w zimie..? A jednak. O dziwo, chętnych nie brakowało.
Występ zespołu Stereolove też był gorszy. Może dlatego, że dźwięk w wielkiej hali się rozpraszał, może dlatego, że scena była wielka i muzycy wydają się tacy mali i niewiele znaczący. Ja w dalszym ciągu siedziałem obrażony na cały świat, czekając na koncert o którym będę mógł powiedzieć tylko tyle, że się odbył. Obserwowałem jak basista ustawia się po prawej stronie sceny; pomyślałem, że jeśli Alanis stanie właśnie tutaj (a ma w zwyczaju stawać na krańcach sceny), będę ją całkiem nieźle widział. Pojawiła się iskierka nadziei. Na koniec, gdy klawiszowiec chciał podarować któremuś z fanów swoje fikuśne okulary o szkłach w kształcie serca, nie znalazł się żaden chętny na tą szczególną pamiątkę. Stał na skraju sceny.... w końcu zlitował się mój ulubiony Niemiec, podszedł i je zabrał. I na tym koniec. Czekamy na główny set.
W przerwie zbiera się coraz więcej ochroniarzy. Nie wiem jak to wygląda w Polsce, bowiem u nas nigdy na żadnym koncercie nie byłem, ale niemiecka ochrona jest zawsze uprzejma, skuteczna i nieprzejednana. Cóż, taka praca. Nie lubię ich, ponieważ nasze interesy są sprzeczne. Ja bym chciał do Alanis, oni mi tego zabraniają. Jeden z nich wziął drewniane składane krzesełko i usiadł na nim między sektorami, tyłem do sceny, tuż przy ekipie. Uśmiechnąłem się w duchu. Będą mieli miłe towarzystwo, dobrze im tak.
Rozpoczyna się koncert, od dźwięków...

I Remain

Na scenie tylko zespół, wiec póki co nie ma szczególnych emocji. Chłopaki jak zwykle, standardowo, ubrani na czarno. Prezentują się elegancko i dostojnie. Po chwili rozbrzmiewa głos Alanis, zza kulis, może z taśmy, kto wie. Mało kogo to obchodzi; dopóki nie ma Jej na scenie, z nami, koncert tak naprawdę się nie zaczął. Siedzimy; ja siedzę i wszyscy wokół także. Jeszcze nie czuję tej atmosfery.... ale czy będzie mi dane poczuć cokolwiek, w tak niesprzyjających warunkach? Naprawdę bardzo wątpię. Nie mam żadnej nadziei, nie spodziewam się niczego pozytywnego. Przynajmniej nie wyjdę rozczarowany. Tylko co powiem wam, co napiszę..? Zanosi się na to, że nie będzie o czym mówić.
Po chwili od pierwszych dźwięków...

Woman Down

Zaczyna się właściwy koncert. Pojawia się Alanis, od razu wszyscy wstają, jak na komendę. Odległość do sceny jest duża, a ona malutka. Niedobrze. O podziwianiu Jej w całej okazałości, ze wszystkimi szczegółami, jak wczoraj w Hamburgu nie może być mowy. Gdy tak chodzi, jak teraz, i gdy jest po przeciwnej stronie sceny niż moja, widać bardzo kiepsko. Jedyna szansa gdy się zbliży i stanie na chwilę w tym miejscu gdzie stał basista Stereolove. Oooo... właśnie się zbliżyła i stanęła. Widać przyzwoicie, nawet całkiem dobrze, oczywiście jak na warunki jakie mamy.
Ma na sobie czarne buty - kowbojki, ze srebrnymi klamerkami. Dokładnie takie same jak we Frankfurcie i Hamburgu. Czarne spodnie, wyglądające jakby były skórzane (które ponoć skórzanymi nie są) dokładnie takie jakie miała we Frankfurcie i Hamburgu. Widocznie dla zmniejszenia kosztów zabrała na trasę tylko jedną parę spodni i butów. I tu mogę powiedzieć, że jestem równy Alanis ja też miałem tylko jedną. Za to górę ma inną. Burozieloną bluzę w kamuflujące ciapki; takie wojskowe moro. Rękawy bluzy sięgają Jej trochę poniżej łokcia. Wdzianko jest znacznie cieńsze od bluzy z prawdziwego zdarzenia, ale wyraźnie grubsze od zwykłej koszulki. Właściwie dlaczego to ubrała? Zimno...? Ja siedzę (właściwie to stoję) tylko w koszulce i jest mi ciepło, a nie mam zamiaru się tak ruszać jak Ona będzie.
Stała więc naprzeciw mnie, w znacznej odległości, ale jednak naprzeciw. Nerwowym ruchem obciągnęła bluzę (będzie się Jej podnosić i co rusz będzie ściągać ją w dół), zachowuje się... dziwnie. Jest jakaś nerwowa, rozkojarzona, ma rozbiegane spojrzenie, nie potrafi skupić się na jednym. Czy coś się stało? Czy to coś jest powodem, że dotarła na koncert tak późno (zakładam, że miała być wcześniej, miała wziąć udział w koncercie mężusia, ale się nie pojawiła)? Cóż, zobaczymy. Na mnie zdaje się nawet nie spojrzała, ale w obecnych warunkach graniczyłoby to z cudem. Stałem się wyjątkowym pragmatykiem i na cuda nie liczę.
Po chwili zaczyna się...

All I Really Want

Alanis z nieodłączną harmonijką, spaceruje po scenie charakterystycznym wydłużonym krokiem, śpiewa i w wolnych chwilach przygrywa na harmonijce. Uwielbiam ten utwór. Powoli zaczynam się rozkręcać, zaczynam czuć atmosferę koncertu. Nie jest to łatwo, bowiem nigdy jeszcze nie byłem tak daleko (będąc jednocześnie w pierwszym rzędzie).
Jak słychać? Słychać bardzo dobrze. Stoję dokładnie na wprost wielkiej kolumny z głośnikami, na którą składa się kilkanaście mniejszych, więc dźwięk jest czysty, klarowny i selektywny. Trochę się obawiałem tego miejsca mając złe doświadczenia z co najmniej kilku koncertów, a zwłaszcza z Drezna stanie na wprost głośników może być bardzo przykrym doświadczeniem, wręcz niebezpiecznym dla zdrowia. Bałem się, że gdy zacznie się właściwy koncert, dźwięk będzie tak potężny, że ogłuchnę. Tymczasem nic z tych rzeczy. Dźwięk jest cichy, rzekłbym nawet, że za cichy. Ja nie narzekam, ale co powiedzą ci, którzy stoją, lub siedzą, sto metrów ode mnie? Może to nie jedyne źródło dźwięku, może w hali są jeszcze jakieś głośniki. Owszem, pod sceną stoją głośniki. Każdy metrowej wysokości i jest ich może z dziesięć. Ale nie wydaje mi się, żeby aktywnie uczestniczyły w koncercie. Pewnie stoją tam, bo nie ma co z nimi (chwilowo) zrobić, a za chwilę będą potrzebne. Na jakiś inny koncert. A teraz sobie stoją, pod sceną. Tam jest miejsce i nikomu nie przeszkadzają, skoro i tak nas pod sceną nie ma.
Alanis śpiewa, chodzi po scenie, zbliża się do miejsca na wprost mnie (tak naprawdę nie byłoby to miejsce na wprost mnie, ale ja robię pół kroku do przodu, wysuwam się trochę przed innych jednocześnie obracając się w lewo i w konsekwencji tegoż, faktycznie, stoimy na wprost siebie, chociaż po skosie) i.... posyła mi spojrzenie!!

Szkoda, że nie całusa...
To nie było śmieszne..
Ani trochę...?
Trochę było. Całusa... lepiej nie. Oszalałbym.

Zmierza w inne rejony, potem znowu wraca.... i znowu patrzy na mnie! Ilekroć wraca do tego miejsca, tylekroć patrzy na mnie, w różny sposób, czasami tylko muska mnie wzrokiem, czasami to spojrzenie jest bardziej, a nawet bardzo intensywne. Każdorazowo trwa jakiś czas, niektóre spojrzenia są relatywnie długie. Jest to bardzo miłe, szalenie. Więc jednak mnie pamięta, nie zapomniała. Mam łzy w oczach..
Seria intensywnych spojrzeń skierowanych ciągle na tego samego człowieka nie uszła uwadze innych fanów; widzę, kątem oka, jak chłopak po lewej stronie, ten, który nie może żyć bez portali społecznościowych, spogląda na mnie. Czuję się doceniony w sposób szczególny, szalenie dowartościowany, ogromnie dumny i niezwykle szczęśliwy. Alanis kończy śpiewać, a ja stoję w szoku, bez tchu.
Po chwili rozpoczyna się..

You Learn

A ja wciąż tkwię w sidłach tego, co wydarzyło się przed chwilą. Pomyślałem wtedy już w tej chwili zebrałem więcej spojrzeń Alanis niż podczas całego koncertu w Hamburgu. A koncert dopiero się zaczął. Czyli, w domyśle, może być tylko lepiej. A nuż wydarzy się coś jeszcze?
Alanis sięga po gitarę i staje przy mikrofonie. You learn to wielki przebój i zawsze miło się go słucha, tym bardziej na żywo. Gdyby tylko warunki były bardziej sprzyjające, ta cholerna scena nie była tak wysoka.. Przyzwyczajony do luksusu obcowania z Nią z najbliższej odległości jakoś nie mogę odzwyczaić. Ale mimo to jest pięknie.
Alanis tym razem nie unika zwracania się w prawo (tak jak robiła to w Hamburgu) i nagle.... patrzy na mnie! Jest to długie, znaczące spojrzenie, powłóczyste, bardzo treściwe, trwające ładnych parę sekund. Coś niesamowitego! Z odległości co najmniej dziesięciu metrów, wydawałoby się, że w skrajnie niesprzyjających warunkach (faktycznie tak było, żeby to zrobić musiała się mocno przechylić). Dobrze, że byłem czujny. Jak ta kobieta potrafi mnie zaskakiwać, normalnie... szok. Myślałem, że po tylu latach zaskoczyć się nie dam. Oczywiście jestem bardzo szczęśliwy.
Nie można było tak w Hamburgu? Może tam nie było ku temu dobrych warunków, bo nie zawsze jest tak, że bliskość sceny przekłada się na dobry kontakt. Może patrzeć na mnie miała niewygodnie, może oślepiały Ją reflektory... Jak fani widzą artystę wiadomo. Wystarczy pójść na koncert aby się przekonać. Ale jak artysta widzi fanów? Wystarczy obejrzeć odpowiednie filmiki, na przykład z koncertów Alanis, gdy kamera pokazuje obraz ze sceny na widownię. Okazuje się, że Alanis wcale nie widzi gorzej nas niż my Ją. Zwłaszcza tych w pierwszych rzędach. Dlatego zawsze warto być w pierwszym rzędzie, aby dać Jej szansę. Nie zawsze z niej korzysta, ale to już zupełnie inna sprawa.
You Learn bardzo się podoba; generalnie koncert podoba mi się coraz bardziej i z tego co widzę nie tylko mnie. Niektórzy fani.... tańczą. Alanis tańczy na scenie, przy mikrofonie, a my tańczymy w sektorach. Kątem oka obserwuję pewnego mężczyznę, siedzi (to znaczy stoi) mniej więcej w tym rejonie gdzie Ivonne. Facet tańczy, świetnie się bawi. Jest to niesamowity widok, zwłaszcza, że jest w wieku co najmniej średnim.... A mój główny argument przeciwko kolejnej trasie jest zawsze taki sam jestem już na to za stary. Wstyd....
Po krótkiej przerwie zaczyna się..

Guardian

Więc póki co setlista jest identyczna jak ta z Hamburga i Frankfurtu. Mało prawdopodobne, żeby coś się zmieniło. Alanis, niestety, nigdy nie mieszała w setlistach. Należy do grona tych artystów, którzy twardo trzymają się ustalonych planów. Oczywiście nie będę narzekał, bo Guardiana całkiem przyjemnie się słucha (chociaż, jak dla mnie, to żaden wielki przebój), ale gdyby tak robiła jak Bruce Springsteen... na którego koncertach fani wypisują na tabliczkach tytuły utworów które chcieliby wysłuchać, a Boss zbiera je i owe życzenia spełnia. Na bieżąco. Coś niesamowitego, prawda? Mimo tych ekstrawagancji i tak wolę Ją od Brucea. Bruce nie ma takich włosów.
Dziwnie mi się to ogląda. Z racji dużego oddalenia oraz faktu, że z powodu dużej sceny i mimo wszystko sporej jej bliskości trudno mi ogarnąć wszystko to co się na niej dzieje. Dlatego mam wrażenie jakbym oglądał koncert w telewizji, nie mam odczucia pełnego w nim uczestnictwa, świadomości współtworzenia. No i ciągle pozostaję pod wrażeniem tego, co się wydarzyło przed kilkoma minutami.
Wydarzyło się jeszcze coś, nieprzyjemnego. Kobieta na wózku, o której już wspominałem, znajdowała się tuż pod sceną, na wprost Alanis (trudno żeby było inaczej przecież nie wstanie tak jak my, niestety). Można powiedzieć, że zajmowała najlepsze miejsce ze wszystkich.... chociaż nie zamieniłbym się z nią. Scena jest tak wysoka.... czy widziała cokolwiek, na siedząco? Mimo tego świetnie się bawiła, aż do chwili, gdy podszedł do niej jeden z ochroniarzy i kazał się cofnąć. Doprawdy.. głupota niektórych ludzi nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Co by to szkodziło, gdyby została tam gdzie jest? Nikomu nie przeszkadzała. Może się bał, że nagle wstanie i wskoczy na scenę...? Brak słów...
Zespół zaczyna coś grać, a ja za bardzo nie wiem co to jest. Nic dziwnego, bowiem po chwili okazuje się, że to...

Mary Jane

Utwór z Jagged little pill, którego nigdy jeszcze nie słyszałem. Ostatni taki utwór z genialnego debiutu.

Nieprawda, jest jeszcze Your house, którego byś usłyszał, gdybyś się wybrał na pierwszy koncert, do Monachium.

Nigdy specjalnie nad tym nie ubolewałem, bowiem za nim nie przepadam. Tam jest wiele genialnych piosenek, a ten akurat wypadł średnio. Nawet dzisiaj, uwzględniając poważny regres formy Alanis, na tle dzisiejszych przebojów wcale nie błyszczy. Cóż, dawniej, chcąc nie chcąc, musiałem go słuchać. W Dziewięćdziesiątym szóstym roku miałem tylko kasetę i rzadko kiedy chciało mi się Mary Jane przewijać. Lenistwo? Też, ale nie tylko. Słuchałem siedząc w zupełnych ciemnościach, tak się chłonęło, przyswajało muzykę o wiele lepiej. Była to wielka, doskonale czarna, lepka i niczym nieograniczona przestrzeń, w sam raz aby ją zapełnić. Marzeniami. Marzyłem więc słuchając tej płyty, o różnych rzeczach. Często o koncertach Alanis, najczęściej właśnie podczas... Mary Jane! Chyba dlatego, że to taka wzniosła, monumentalna (jeśli chodzi o linię wokalną) i epicka pieśń. Wznosi się i opada. Wyobrażałem sobie najczęściej Jej koncert (nie mając wtedy zielonego pojęcia jak taki koncert wygląda), jak śpiewa, jak w trakcie tego śpiewania się zachowuje, wyobrażałem siebie na tym koncercie oraz innych fanów. Piękne to były czasy, trudne, ale nie pozbawione uroku, który odtworzyć niepodobna.
Cóż, lata minęły, dane mi było przeżyć tych koncertów kilkanaście i zobaczyć wreszcie Mary Jane na żywo. Wyobrażenia lat młodzieńczych zupełnie nie pokryły się z tym co zobaczyłem. Nic dziwnego, ponieważ Alanis zachowuje się tak, jak jeszcze nigdy dotąd. Jeszcze Jej takiej nie widziałem.
Stoi w głębi sceny, pośrodku, trochę na lewo od perkusji i śpiewa. Przez cały czas trwania utworu w ogóle się nie rusza, wysuwa tylko nogę do przodu, raz jedną, raz drugą, stoi i śpiewa, z mikrofonem w dłoni. Równie dobrze mogłaby stać przy mikrofonie, na statywie. Stoi i śpiewa... ale jak! Mary Jane to utwór trudny, wymagający, linia wokalna wznosi się na niebotyczne wyżyny; tymczasem Ona nie tylko daję radę, ale pokonuje je z łatwością, wyciąga wszystkie frazy lepiej i zatrzymuje się wyżej niż w oryginale. Mimo upływu lat prezentuje wspaniałą formę wokalną, popisuje się nią, z dużą lekkością i nadal sporym zapasem. Wzbudza tym wielką owację zgromadzonych fanów, która zrywa się już w trakcie pokonywania co trudniejszych fragmentów i wybucha z wielką mocą na koniec. Należało się Jej, zasłużyła, bardzo zasłużyła. Po chwili przerwy sięga po gitarę aby rozpocząć...

Receive

Mówiłem, że ta piosenka mi się nie podoba? Owszem, mówiłem. Nie wycofuje się z tego, ale bardzo zmieniły się okoliczności w których sformułowałem tą opinię. Wtedy, w Hamburgu, gdy bezskutecznie usiłowałem Ją do siebie przekonać, nastrój miałem minorowy i niewiele rzeczy mogły mnie pocieszyć. A już na pewno nie nowe kawałki, przeciętne bardzo, aspirujące do miana przebojów. Bowiem utwór jest co najwyżej przeciętny to nie ulega wątpliwości. Jednakże teraz nastrój mam szampański i spojrzenie na otaczający świat diametralnie inne. Utwór mi się podoba, jest taki skoczny, taneczny, w sam raz do tego aby dobrze się bawić. Więc dobrze się bawię, widzę, że wielu fanów myśli podobnie. Mogę powiedzieć tylko o tych, którzy są w zasięgu mojego wzroku, tak mimochodem, tych, których widzę kątem oka. Jest to zaledwie niewielki wycinek sali, fragmenty dwóch, może trzech rzędów za mną i połowę sektora A, tam, gdzie rozlokowała się ekipa. Bardzo, ale to bardzo rzadko oglądam się za siebie podczas koncertu. Tutaj, teraz, nie zrobiłem tego ani razu. Nie mogę spuścić Jej z oka, muszę Ją pilnować, zwłaszcza po takich cudach, które już miały miejsce. Skoro wydarzyły się takie, to wielce prawdopodobne jest, że Ona na tym nie poprzestanie. Nie mogę przegapić kolejnych. To wciąż dopiero początek koncertu.
Alanis wygina się przy mikrofonie z gitarą, uśmiecha się, zadowolona i szczęśliwa. Słychać bardzo dobrze, ma niezwykle melodyjny głos, taki dźwięczny, zwłaszcza podczas zwrotek i cichszych partii wokalnych. Można tak stać i słuchać godzinami. I patrzeć, chociaż akurat dzisiaj widzieć zbyt dobrze Jej nie mogę, zwłaszcza gdy stoi przy mikrofonie. Za wysoko, za daleko.... echhh...
Gdy rozpoczyna się....

Right Trough You

Od charakterystycznego gitarowego riffu, który pozostał niezmieniony od początku powstania tego utworu. Można zmienić wszystko, mocno przearanżować całość, ale początek musi być taki sam. Bez niego nie byłby to Right trouh you, tylko zupełnie coś innego.
Pragnę nadmienić, że nie zawsze byłem wielkim fanem tego kawałka; chociaż było mnóstwo innych, ulubionych, to jednak zawsze darzyłem go szczególnym sentymentem, bardzo mi się podobał. W moim mniemaniu ma tylko jedną wadę trwa zdecydowanie zbyt krótko. Cóż, obiektywnie patrząc każdy dobry utwór, nie tylko Alanis, niezależnie od tego jak długo trwa i tak jest za krótki.
Po chwili zbliżyła się w te rejony sceny, gdzie stoję Ja. Przystanęła, zrobiła krok do przodu i....

WTEDY TO SIĘ STAŁO.

Spojrzała na mnie, prosto na mnie. Spojrzała i patrzy nadal, cofa się w głąb sceny i ciągle na mnie patrzy. Przy okazji koncertu we Frankfurcie, dwa dni wcześniej, powiedziałem podczas Head Over Feet Alanis patrzyła na mnie dwanaście sekund, bez przerwy, to było niesamowite i nigdy tego nie zapomnę Rzeczywiście, tak było i, być może, nigdy tego nie zapomnę. Być może, bowiem takich spojrzeń (może nie aż tak doniosłych i długotrwałych) przez te wszystkie lata, wszystkie koncerty, zebrałem wiele. Już ten fakt, sam w sobie, jest niewiarygodny i niesamowity, ale tak było. Natomiast to, co wydarzyło się teraz, nie spotkało mnie jeszcze nigdy i nie wiem, czy dane mi będzie doświadczyć tego ponownie.
Przy okazji mała dygresja. Alanis, jak to kiedyś celnie zauważył Andrzej, jest zaprogramowana na koncert. Śpiewa, gra, wykonuje to co ma do wykonania.. niejako mechanicznie. Nie, nie chcę powiedzieć, że nie wkłada w to serca czy duszy, że robi tylko to co musi robić, bo za to Jej płacą. Wiele razy nietrudno dostrzec Jej wielkie zaangażowanie, skupienie, zwłaszcza gdy wykonuje nowy repertuar, przy którym, siłą rzeczy, musi uważać, bo jest nowy, nieograny. Inaczej wygląda sprawa z utworami starymi, wykonywanymi od początku kariery. W tym przypadku nie musi silić się na szczególne skupienie i wykonuje je standardowo. Raz lepiej, raz gorzej. Przeważnie to pierwsze. Właśnie wtedy ma dużo czasu na różne inne rzeczy. Ma dużo wolnego czasu i poświęca go, na ten przykład, mnie.
Pragnę podkreślić, że istnieje duża rozbieżność między tym co Alanis w danym momencie wykonuje a tym co chce przekazać w inny sposób, przemycić przy okazji. Potrafi w doskonały sposób to rozdzielić; piosenki są tylko tłem do porozumiewania się na innym poziomie. O ile ktoś rozumie co chce powiedzieć. Ja rozumiem. Śpiewa teraz Right trough you, które wykonywała już z tysiąc razy (to alegoria, ale przez dwadzieścia lat kariery musiało być tego dużo, dużo więcej), zna go na pamięć i nie musi uważać. Dlatego patrzy na mnie, i...
Zabrzmi to nieskromnie, ale śmiało mogę uważać się za eksperta od nietypowych zachowań scenicznych Alanis. Znam każdy Jej gest, każdy ruch, spojrzenie i jego wymowę. Osiemnaście koncertów zrobiło swoje, zresztą już od pierwszego spotkania złapaliśmy świetny kontakt, chociaż na pierwszym moim koncercie, w Dreźnie, Alanis była (prawdopodobnie) naćpana i przez to mało kontaktowa (to mogę ocenić z perspektywy czasu oraz innych koncertów), ale już na drugim... puściła do mnie oczko!!
Więc teraz śpiewa Right trough you, jest to utwór dynamiczny, obfitujący we wściekłe partie wokalne. Alanis wykonuje je wściekle, ale Jej spojrzenie skierowane na mnie mówi coś innego. Patrzy na mnie z niesamowitą wprost intensywnością, energią, ogromną mocą i takim zaangażowaniem jakby za chwilę miał skończyć się świat i to jest najważniejsza rzecz jaką musi zrobić zanim do tego dojdzie. We Frankfurcie patrzyła na mnie przez dwanaście sekund bez przerwy. To prawda, ale bez przerwy znaczyło, że przez ten czas nie patrzyła na nikogo innego. Ale między czasie rzucała okiem gdzieś w bok, zerkała na podłogę... natomiast tutaj, teraz, spojrzenie nie trwa może tak długo jak wtedy (wydaje mi się, że około sześciu sekund, co i tak jest wynikiem znakomitym), ale Ona patrzy na mnie NAPRAWDĘ BEZ PRZERWY, patrzymy sobie w oczy. To, że dla mnie liczy się tylko Ona jest sprawą oczywistą..... ale że właśnie w tym momencie, przez ten czas, dla Niej liczę się tylko ja... to kompletne wariactwo!!
Spojrzenie, mimo że z odległości co najmniej pięciu, sześciu metrów, jest tak intensywne, że rozrywa mnie na kawałki, od środka. Gdybyśmy tak stali oddaleni na długość ramienia...? Zwariowałbym, włosy bym z głowy rwał...

Byłaby to jeno chwila, krótka jak mgnienie...

Nie chodzi tylko o samo spojrzenie, ale o treść jaka się w nim kryła. Bo się kryła. Od początku, gdy tylko spojrzała na mnie w ten sposób.... było w tym coś tak wyjątkowo szczególnego, znaczącego... pierwsza myśl jaka przyszła mi wtedy do głowy...

ONA WIE.

I się rozpłakałem. Ze szczęścia.
Miałem na myśli to, że Ona wie to co powiedziałem małej Fince o ewentualnym, potencjalnym spotkaniu z Nią, o tym czego pragnę, że chciałbym Ją przytulić, uścisnąć.... Myślałem o tym setki razy, rozważałem wszystkie możliwe warianty i nie wydaje się to wcale tak szalone i abstrakcyjne jak wygląda na pierwszy rzut oka.
Sprawa pierwsza rozmowa między mną a moją przyjaciółką toczyła się w języku angielskim. Może i nie mam doskonałej wymowy i dykcji, na pewno nie mam, ale sens tych kluczowych sentencji pozostaje bezsporny i zrozumiały. Dla każdego, kto tym językiem włada, zwłaszcza od dzieciństwa. Jak Alanis.
Skoro byliśmy sami, skoro Alanis nie miała gdzieś ukrytych mikrofonów, to jakim cudem...? Ano takim, że mówiąc to stałem, staliśmy obok tego autokaru. Gdzie na pewno ktoś był, gdy się zjawiłem na backstageu przednie drzwi były otwarte, po chwili się zamknęły. Cóż, same się nie zamknęły, tak z siebie. Więc ktoś był w środku. Alanis...? Mało prawdopodobne, chociaż i tego nie można wykluczyć. Pamiętam, przed koncertem w Berlinie, staliśmy przy autokarze należącym do Alanis i też ktoś był w środku. Obracała się antena telewizji satelitarnej i autokar leciutko się kołysał, gdy ten ktoś się w nim przemieszczał. Wtedy także rozmawialiśmy, z tym, że po polsku (byłem z grupą polskich fanów, którzy przyjechali właśnie na ten koncert) i ten, kto był w środku nie miał szansy nas zrozumieć. Teraz było inaczej. Wtedy, pamiętam, ten autokar nigdzie nie pojechał (żeby przywieźć Alanis, na koncert), niedługo przed rozpoczęciem pojechał na backstagea..... więc, być może, jednak była w środku.... A teraz..
Teraz wydaje mi się, że nie... ale ktoś był, na pewno. Może kierowca, może ktoś inny. Może ten autokar dlatego stał zaparkowany na zewnątrz, nie tak jak inne, na parkingu wewnętrznym, że tuż przed koncertem (gdy trwały występy supportów) pojechał do hotelu, po Alanis. Dlatego stał na zewnątrz, żeby mógł odjechać szybko i sprawnie (na parkingu, na tyłach hali, było jeszcze dużo miejsca). Może ktoś, kto był w środku słyszał naszą rozmowę i później, po drodze, zamienił z Nią kilka słów..
- Słuchaj... niesamowita sprawa. Przy autokarze stał taki dziwny facet, z taką jedną, małą.... opowiadał różne historie...
- Tak...?
- Mówił, że chciałby cię przytulić, uścisnąć... tego typu klimaty..
- Aha.... jak wyglądał..?
- Miał (.....) i (.....) poza tym (....)...
- Aha.... (aaaa... to ty... mogłam się tego domyślić.... zaimponowałeś mi.... muszę cię koniecznie odnaleźć, na koncercie... to chyba nie będzie trudne... a wtedy....)
To brzmi całkiem prawdopodobnie. Jest jeszcze jedna, znacznie mniej prawdopodobna, możliwość.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Drake dnia Wto 21:56, 03 Cze 2014, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Drake
*****


Dołączył: 06 Maj 2008
Posty: 319
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:57, 03 Cze 2014 Powrót do góry

Tych dwóch kolesi, którzy pojawili się znikąd, którym zdradziłem, że czekam na cud i tuż po tym się rozpłynęli. Nie wiadomo, tak naprawdę, kto to był. Po co przyszli na backstagea skoro mieli identyfikatory? Skąd wiedzieli, że Alanis jeszcze nie przyjechała? Dziwne...
I jeszcze jedna, nieprawdopodobna teoria. Mała Finka nie była wcale małą Finką (jedynie to, że była mała stanowi fakt niezaprzeczalny), tylko tajną agentką Alanis. Nie poszła wcale na koncert tylko do Niej, przywitały się serdecznie a mała wygadała wszystko drugiej małej. Oczywiście żartuję, ale jakoś trzeba wytłumaczyć to co się stało. Bo stało się, wciąż się dzieje, naprawdę.
To co się dzieje, zmasowany atak Alanis na moją osobę nie uszedł uwadze co niektórych. Znowu widzę, że chłopak obok mnie patrzy na mnie. Wydaje mi się, że ma wielce zdziwioną minę, tylko nie wiem z jakiego powodu. Dlatego, że Alanis tak się zachowuje względem mnie (pewno pomyślał... co ma takiego ten łysy brzydal, że Ona tak go traktuje), czy dlatego, że płaczę.
Zaryzykuję śmiałą tezę, że dziwne zachowanie Alanis z początku koncertu, gdy miała rozbiegane gorączkowe spojrzenie wynikało z tego, że szukała mnie. I szybko znalazła. Ponoć kto szuka ten znajdzie. Mówią także... proście, a będzie wam dane.. i to jest prawda.
Czekałem na cud i cud się zdarzył.
Wydarzenia owe trwały o wiele krócej niż czas potrzebny na przeczytanie tego co o nich napisałem. Right trough you jest utworem krótkim ale treściwym, intensywnym. Skończył się, niestety, chociaż jak dla mnie mógłby trwać wiecznie. Alanis dostała gitarę i rozpoczął się...

So Pure

Z założenia utwór jeszcze krótszy i bardziej treściwy od poprzedniego. Już na samym początku spotyka na miłe zaskoczenie. Alanis zmienia tekst, specjalnie dla nas, śpiewa you from Dusseldorf zamiast you from New York trochę śmiesznie wymawiając nazwę miasta w którym aktualnie się znajduje. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z czymś takim, inni chyba też nie, od razu podnosi się owacja. Może i nigdy wcześniej tego nie robiła, ale podczas obecnej trasy zdarzyło się to co najmniej raz jeszcze. Oglądałem koncert z paryskiej Olimpii, tam zmienia tekst i śpiewa Paris. Ciekawe...
Widzę, że ekipa szaleje, jak zwykle. Skaczą jak wariaci, zaś Alanis, jak zwykle, strasznie to bawi. Nie wiedzieć czemu. Śpiewa z trudem powstrzymując śmiech, zupełnie jak w Hamburgu, chociaż dzisiaj jakby mniej. Gdy się na to patrzy i słucha na żywo, gdy obraz i dźwięk jest w naturalny sposób skoordynowany, można to wyłapać bez trudu. Natomiast gdy ogląda się nagranie, rzecz przechodzi bez echa. szkoda...
Aktualnie serwowana wersja utworu jest dobra, ale nie istnieje wersja, która byłaby zła. Na szczęście są takie piosenki w repertuarze Alanis których się nie da zagrać czy zaśpiewać źle. Od czasu jej powstania nie kombinowano wiele z aranżacją oczywiście można się przyczepić, że granie nie jest ani tak drapieżne ani tak dynamiczne jak kiedyś, podobnie rzecz ma się ze śpiewaniem. To już nie te czasy.... ale i tak, niezaprzeczalnie, jest pięknie.
Jak i tak jestem pod wrażeniem tego co się wydarzyło przed momentem. Zaklęcie rzucone przez malutką czarodziejkę wciąż działa...
Gdy po chwili Jason gra charakterystyczny wstęp do...

Ironic

Nie jestem zdziwiony. Spodziewałem się tego, byłem na to przygotowany, jednak nigdy nie pogodzę się z tym, że taki megaprzebój Alanis serwuje w środku koncertu. To się, moim zdaniem, średnio sprawdza.
Ale to nic zaczyna śpiewać.... i od razu przybiega do mnie! Wiadomo, dużo pozwala nam śpiewać, wyciąga mikrofon w naszym, w moim kierunku. Więc śpiewamy, ja śpiewam, najlepiej jak potrafię. A że niespecjalnie potrafię lepiej więc, że ginie to w chórze głosów innych fanów. Podstawia nam mikrofon i patrzy na mnie. W znacznym stopniu ułatwiam Jej to zadanie, ponieważ stoję dobre pół kroku przed wszystkimi. Nie wiem czy już o tym wspominałem, jeśli nie, to właśnie mówię. Nie jest to żaden przypadek, lecz świadome, celowe działanie. Kiedyś, dawno temu, w Berlinie, zastosowałem ten sam numer. Z tym, że wtedy ochroniarz kazał (nie kazał, poprosił a to wielka różnica) mi się cofnąć, teraz ochrona nie reaguje, więc będę tak stał aż do końca. Wtedy niewiele to pomogło, ale teraz efekty są imponujące. Oczywiście to nie wynika z moich usiłowań zwrócenia na siebie uwagi, lecz ze starań Jej. Ona jest chętna a ja poddaję się temu z rozkoszą.
Stoi przede mną całą pierwszą zwrotkę. Wyciąga do nas mikrofon, sama od czasu do czasu dośpiewuje jedno słowo i patrzy na mnie. Z delikatnym uśmiechem błąkającym się gdzieś w końcówkach ust. Raz po raz, soczyście, powłóczyście, w sposób znaczący, nie pozostawiający wątpliwości co do intencji oraz adresata. Jakie ma intencje? Któż to wie...
Powraca w moje strony jeszcze dwa razy, przy drugim refrenie i pod koniec, już po fragmencie o mężu po teatrzyku w wykonaniu Cedrica, który tym razem objąć i wyściskał Jasona, ku uciesze gawiedzi. Generalnie spędziła po lewej stronie sceny (czyli po prawej, patrząc z mojej perspektywy) nieporównanie więcej czasu niż po prawej. Po prawej stronie, w sposób tak zdecydowany jak po lewej, była tylko raz. Cóż, prawda jest taka, że główną przyczyną tak nierównomiernego rozkładu jestem ja. To niewiarygodne, ale w tym momencie nie myślę o tym ani się nad tym nie zastanawiam, chociaż jestem w pełni świadom tegoż. Chłonę to niespodziewane szczęście jak gąbka, aby złapać go jak najwięcej. Będzie musiało starczyć na długo... może bardzo długo. Po krótkiej zaś przerwie Alanis staje przy mikrofonie i rozpoczyna...

Havoc

Piękną balladę z nowej płyty, chyba jedyną, a na pewno jedyną podczas tego koncertu (no chyba, że wymyślą coś specjalnego na bis). Każda płyta przynosiła jakąś balladę. Alanis jest dobra w pisaniu piosenek, romantycznych ballad w szczególności. Oczywiście były lepsze niż ta, było wiele lepszych, w zasadzie każda ballada z poprzednich płyt była lepsza. Były lepsze bo wszystko było lepsze, czasy były lepsze, zwłaszcza dla artystów. Ale to nie znaczy, że Havoc jest utworem złym czy nieudanym. Wręcz przeciwnie. O ile Alanis nagrywa płyty coraz gorsze, i takie są fakty z którymi trudno polemizować, o tyle regres w przypadku ballad jest najmniejszy. Zwyczajnie piosenki są o wiele gorsze niż te najlepsze, ale ballady tylko trochę. Może Alanis ciągle pisze dobre ballady, a może na ocenę bardzo rzutuje mój subiektywny osąd.
Alanis śpiewa, bardzo skupiona, chociaż na ekran z podglądem tekstu nie zerka. Zamknięta w sobie, we własnym świecie, nie rozgląda się na boki, nie zerka i na nikogo nie patrzy. Nawet na mnie. Nie mam Jej tego za złe, wręcz przeciwnie, gdyby w tej chwili wyczyniała takie rzeczy byłoby to wręcz niesmaczne i straciłbym do Niej szacunek jako do artystki. Nawet gdyby patrzyła tylko na mnie.
Są takie momenty, chwile, gdy przebywa we własnym świecie, gdzie nie wpuszcza nikogo. To jest właśnie czas ballad. Wtedy mocno się angażuje, przeżywa lub udaje że przeżywa, a ja wierzę lub chcę wierzyć, że to się dzieje naprawdę. W każdym razie wygląda to na tyle wiarygodnie, że nie dość, iż szacunku nie straciłem, to jeszcze z każdą kolejną taką odsłoną jeszcze go nabieram. Albo to Ona nabiera mnie. Nieważne.
Utwór trwa relatywnie długo, ale nawet gdyby trwał o wiele dłużej i tak byłoby za krótko. To są chwile magiczne; nie zrozumie nikt, kto nie był, nie zobaczył, nie wysłuchał, nie przeżył i się nie wzruszył. I nie nagrodził Jej gorącymi oklaskami jako ja niniejszym uczyniłem.
Zaś po chwili przerwy Alanis otrzymuje gitarę i rozpoczyna...

Head Over Feet

Utwór genialny, bardzo prosto skonstruowany i może dlatego taki genialny. Jak łatwo zauważyć, większość utworów genialnych, jeszcze genialniejszych od tego są to piosenki o prostej konstrukcji harmonicznej, złożone z prostych form wyrazu. Spójrzmy na piosenki Boba Dylana czy zespołu The Beatles. Nic prostszego, prawda? Niechby jednak ktoś spróbował stworzyć coś takiego, wtedy okaże się, że to nie takie proste. Trzeba mieć wielki talent żeby tworzyć dzieła proste, ale trafiające od razu we właściwe rejony percepcji, we właściwe miejsce. Prosto w serce.
Alanis miała właśnie wielką łatwość tworzenia prostych piosenek. Genialny debiut, wypełniony po brzegi hitami pełen jest piosenek prostych, chwytliwych, ale jednocześnie niebanalnych i nie kiczowatych. Miała, bowiem wydaje mi się, że z biegiem lat tą umiejętność zatraciła. Czym bardziej kombinuje tym gorzej to wychodzi. Zdecydowanie powinna wrócić do korzeni. Nie są to wyjątkowe prawdy objawione; do takich wniosków doszło już wielu wybitnych artystów. Jimmy Hendrix, gitarzysta najgenialniejszy z genialnych, po latach ostrego eksperymentowania stwierdził zatoczyliśmy koło. Ale to chyba nic złego.
Chciałbym móc Jej to powiedzieć. Ponoć Alanis w ogóle nie słucha dobrych rad przypadkowych osób (dajmy na to takich jak ja), wysłuchuje tylko opinii najbliższych (właśnie takich jak ja czyż znajdzie kogoś bliższego...?) a i to nie zawsze bierze je pod uwagę. Gdybym więc rozpoczął w Jej obecności owe genialne wywody prędzej czy później pokazałaby na drzwi.
Alanis śpiewa drepcząc przy tym w miejscu, przygrywa na harmonijce od czasu do czasu, jest bardzo pięknie. Na mnie wprawdzie nie patrzy, ale czy w obliczu tego co już się wydarzyło ma to jakiekolwiek znaczenie? Żadnego. Dokonała już sztuki wielkiej, wręcz nadludzkiej, niebywałej, a wszystko to dla mnie. Ciągle czuję ten dziki, palący wzrok z Right trough you jakiego, w takiej formie, nie doświadczyłem nigdy wcześniej. Koncert mógłby się już zakończyć, a ja przyjąłbym to bez żalu, ponieważ nic większego od tego co się wydarzyło mnie nie spotka.

Żebyś się nie zdziwił...

Jestem człowiekiem spełnionym. Ale koncert nie ma zamiaru się kończyć, potrwa jeszcze czas jakiś. Właśnie rozpoczyna się..

Lens

Narzekałem, że piosenka jest słaba, że poziomem wyraźnie odstaje od największych hitów i to była prawda. Z tym, że z czasem, z koncertu na koncert zacząłem coraz bardziej się do niej przekonywać. Jest melodyjna, skoczna i w zasadzie może dobrze spełniać rolę solidnego tła dla tych najlepszych. Ale dzisiaj, teraz, w tej chwili, jest inaczej. Kilkunastosekundowe trzęsienie ziemi w Right trough you oraz następująca po nim seria wstrząsów wtórnych przewróciła wszystko do góry nogami i zmieniła moje postrzeganie rzeczywistości. Od tamtej chwili miałem wyjątkowo pozytywne nastawienie i niniejszy utwór bardzo mi się spodobał. Wszystko mi się podobało, jak leci. Byłem w nieustającej euforii, od tamtej chwili stałem przed Nią ze złożonymi rękami, jak do modlitwy. Jak w kościele, chociaż.... w kościele tak nie stoję. Jak przed Bogiem. Wszystko się zgadza wszak stoję przed Bogiem. Przed Boginią.
Alanis jest daleko, wiec obserwowanie Jej poczynań jest bardzo utrudnione. W zasadzie nie robi nic poza graniem na gitarze (po koncercie w Hamburgu już wiem, że gra naprawdę, nie udaje), którą wsparła na prawym udzie wysuniętej do przodu nogi i śpiewaniem. Nawet za bardzo się nie rusza ograniczając się tylko do podrygiwania w miejscu. Oczywiście na mnie nie patrzy; miałaby z tym duży problem, natury technicznej. Sytuacja taka jak w You learn już się nie powtórzyła, chociaż właśnie ona udowadnia, że to, przynajmniej teoretycznie, jest możliwe i wykonalne. Ale nie mam do Niej żadnych pretensji. To co się wydarzyło spowodowało, że czuję się w pełni spełniony, nasycony.
Alanis stojącą przy mikrofonie widać kiepsko, zwracam więc uwagę na kogoś innego. Mężczyzna którego obserwowałem ciągle świetnie się bawi, ciągle tańczy, chociaż apogeum tegoż miało miejsce w You learn. Jest elegancki, ubrany w koszulę i garnitur (bez krawata), przystojny, chociaż ma siwe włosy. Nikt, chyba z wyjątkiem mnie, nie zwraca na niego uwagi. Nigdy już nie wysunę argumentu, że jestem na to za stary (tak naprawdę ja sam nigdy nie miałem z tym problemu... no, może od czasu do czasu ulegałem presji otoczenia, które mi wmawiało, że jestem). Skoro on, znacznie starszy ode mnie, może, to i ja mogę. Swoją drogą... chciałbym tak wyglądać w wieku pięćdziesięciu lat. Nie... nie chcę mieć pięćdziesięciu lat!!
Tymczasem czterdziestoletnia Alanis, nieświadoma moich rozterek, płynnie przechodzi do trzeciej części..

I Remain

Mimo, że części drugiej nie było. Sprytny zabieg mający na celu optyczne, pozorne wydłużenie koncertu. Przecież ten krótki fragment możemy zaliczyć jako osobny utwór, kolejną samodzielną pozycję w programie.
W niemal kompletnych ciemnościach jakie zalegają scenę, rozświetloną tylko skąpym i upiornym niebieskim światłem Alanis nie widać prawie wcale, za to słychać bardzo dobrze. Jak Ona śpiewa wie każdy. Ma dźwięczny i melodyjny głos. Tym dziwniejsze, że mówi niskim głosem, w dodatku bardzo cicho. Zupełnie jakby mówiły i śpiewały dwie różne osoby. A śpiewać tak niskim głosem jakim mówi nie bardzo potrafi. Dziwne.
Swoją drogą chciałbym zobaczyć I Remain w całości, kompletne i w jednym kawałku. Bo to całkiem niezły utwór, taki psychodeliczny. Udana kompozycja.
Za chwilę przechodzi do kompozycji jeszcze bardziej udanej, bowiem charakterystycznym wstępem, który trudno pomylić z czymkolwiek innym rozpoczyna się..

Uninvited

Świetna kompozycja i obowiązkowy punkt każdego koncertu. Z tego co pamiętam nie było takiego (w którym uczestniczyłem) który by go nie zawierał. Przez te wszystkie lata miano na niego różne pomysły, nawet rozpoczynano nim koncert co było swego rodzaju profanacją. Ostatecznie, na szczęście, wrócił na koniec koncertu. No tak... zbliża się koniec... niestety. Dawniej bywał grany na bis, w obecnej sytuacji to niemożliwe, ponieważ bisy będą akustyczne. A właściwie.... dlaczego nie..?
Cóż, widywałem wykonania lepsze, nawet znacznie lepsze niż to obecnie. Trudno powiedzieć z czego to wynika. Może Alanis jest zmęczona (drugi koncert z rzędu), może już nie potrafi tak jak dawniej, może się starzeje... Może dlatego, że wszystko się zmienia?
Trudno odmówić Jej ambicji oraz zaangażowania. Śpiewa, bardzo się stara, wpatrzona gdzieś w dal, skupiona marszczy czoło, robi się Jej wtedy taka zmarszczka między brwiami. Oby tylko nie została tam na stałe. A między zwrotkami rzuca się w wir szalonego tańca, który kulminację ma pod koniec piosenki. Rzuca się, macha włosami na różne sposoby, ale stoi wciąż w miejscu, odwrócona do nas tyłem, akurat w sam raz żeby podziwiać tyłeczek, który w tych spodniach jakie zakłada na koncerty (na wszystkich trzech miała te same) prezentuje się całkiem kusząco. Z wszystkich trzech popisów jakie Alanis dała podczas Uninvited ten plasuje się na drugim miejscu. A może na trzecim..? Mniejsza o to, w każdym razie robi to dla nas, a przecież wcale nie musi. To trzeba docenić. Mogłaby normalnie stanąć, zaśpiewać i też byłoby fajnie.
Po takiej dawce szaleństwa należy się Jej dłuższy odpoczynek. Zespół już gra wstęp do...

You Ougha Know

Niemiłosiernie długi, zdaje się, że będzie trwał w nieskończoność. Ale nie trwał, po kilkudziesięciu sekundach z mroków zalegających scenę wyłoniła się Alanis. Zaczyna śpiewać, tekst, który każdy szanujący się fan zna na pamięć. A w szczególności fanki.
Cóż, sytuacja którą opisała jest dosyć typowa, zdarza się często, nawet bardzo często. Szczęśliwy ten, który tego nie doświadczył. Bólu rozstania, zawodu, niespełnionych nadziei. Dziwi mnie tylko szczególne podejście Alanis do tejże kwestii (jeśli w tekście jest szczera, ale nie mam żadnych podstaw by sądzić, że nie jest), takie szlachetne. Cieszę się waszym szczęściem, życzę jak najlepiej i tobie i jej?. A w życiu! Moja opinia jest zgoła inna, ale nie będę jej przytaczał, to historia na inny temat. Ponoć błądzić jest rzeczą ludzką, wybaczać boską. Bardzo mi wiele do Boga brakuje.
A nieprawda. Mój Bóg przystanął na scenie ledwo kilka metrów ode mnie, i śpiewa. You oughta know w kwestii scenicznego ruchu bardzo przypomina All I really want. Alanis podobnie się rusza, przemierza scenę podobnym schematem trasy i robi przystanki w podobnych miejscach. Czyli, między innymi, zatrzymuje się na skraju sceny, na wprost mnie. Patrzy na mnie? Nie. Wydaje mi się, że nie, chociaż absolutnej pewności mieć nie mogę między innymi dlatego, że jest ciemno. Nic to stoi przecież tak blisko a ja cieszę się Jej obecnością. Jestem naprawdę szczęśliwy.
Bez względu na wszystko jednej rzeczy jestem pewny gdybym miał bilet taki jaki ponoć kupiłem, gdybym siedział tam gdzie siedzieć miałem nic z tych cudownych rzeczy by się nie wydarzyło. Byłem pewien, że koncert będzie koszmarem okazał się najwspanialszym ze wszystkich w jakich uczestniczyłem. Raz, że dzięki koszmarnemu miejscu, a dwa, że Ona tak chciała. Ona ma tutaj decydujący głos i jeśli chce, może zdziałać cuda. Pewnie dlatego, że jest cudowna.
A cudowna kobieta chodzi po scenie, wraca tyłem, śpiewa, stara się i nawet całkiem nieźle Jej to wychodzi. Minę ma przy tym zbolałą; widzę ból, cierpienie na Jej twarzy, jakby przeżywała to wszystko po raz kolejny. Tysiąc sto osiemdziesiąty dziewiąty, bo pewnie tyle razy wykonała ten utwór. Jeśli nie więcej.
Następuje dość długa przerwa, Alanis w ciemnościach które spowiły scenę pije i łapie oddech. Przed...

Numb

Ostatnim, niestety, fragmentem układanki który składa się na koncert. Wielka szkoda, że nie może trwać dłużej, o wiele dłużej. Właściwie czemu nie może? Powinien koncerty pierwszej trasy trwały tyle samo co ostatniej, mimo, że przez dwadzieścia lat dorobiła się kilku nowych płyt i wielu interesujących utworów. Niestety konieczność promowania nowych przy niezmienionej długości owocuje koniecznością rezygnacji z całego mnóstwa przebojów, których z przyjemnością bym wysłuchał. Patrząc na to z drugiej strony, patrząc na Alanis która jest wyraźnie zmęczona, może to lepiej, że koncert nie będzie trwał dłużej. Nie dałaby rady.... stanąć na wysokości zadania.
Tymczasem bierze gitarę, staje przy mikrofonie koncentrując się głównie na śpiewaniu, grając tylko w refrenach, sporadycznie. Macha przy tym łapką tak bezwładnie i chaotycznie, iż mógłbym przysiąc że udaje, gdybym nie wiedział, że gra naprawdę.
Pomimo szampańskiego nastroju i megaoptymistycznego nastawienia muszę stwierdzić, że ten kawałek jest słaby i naprawdę mi się nie podoba, choćbym nie wiem jak się starał go polubić. Jest doskonale monotonny, nudny i przygnębiający. Teoretycznie miał być psychodeliczny, ale daleko mu do psychodelii jaką posiada choćby Sympathetic Character. Na koniec Alanis rzuca się w wir grania zespołem, stojąc do nas tyłem wygina się i macha włosami. Następnie zdejmuje gitarę, kładzie ją ostrożnie na scenie, posyła nam całusy, wesoła macha po czym znika za kulisami, w podskokach. Zespół łoi jeszcze ostro przez kilka minut, ale oni też kończą i schodzą ze sceny. Rozpoczyna się przerwa, przed bisami, które niewątpliwie nastąpią.
Gdyby mi ktoś powiedział, po tym wszystkim co się wydarzyło, tak wspaniale niewiarygodnego, że najlepsze dopiero przede mną, mimo że Ją znam jak mało kto i wiem, że potrafi być nieobliczalna, nie uwierzyłbym. Przecież nie może się stać nic lepszego ponad to, co już się stało. To niemożliwe. A jednak...
Więc czekamy. W pewnej chwili, niedługo po zakończeniu koncertu, dwóch fanów (może dwoje nie przykładałem należytej uwagi) wystrzeliło jak z procy, pobiegło pod scenę i stanęło pod nią, dokładnie na wprost mikrofonu Alanis. I stoją tak zadowoleni. Pomyślałem, że to głupie i bezsensowne. Już czekałem, aż rzucą się do nich ochroniarze i każą się wynosić. To się musi stać, zwłaszcza przy tak rygorystycznej ochronie jak dzisiaj. Ale się nie dzieje; my siedzimy (stoimy) grzecznie, a tamci dwaj tkwią pod sceną, w najlepsze. Dopiero gdy zobaczyłem, że ochroniarz, ten który siedział między sektorami, wędruje wzdłuż sceny ze swoim krzesełkiem, coś do mnie dotarło.... Wyrzuciłem z siebie, półgłosem, po polsku, pewną niezbyt parlamentarną sentencję, jakoby pod adresem tych pod sceną...

Chyba was po..... bało....

Tak.... Cóż, byłem w szoku i zareagowałem instynktownie. Poza tym nigdy nie kreowałem się na anioła-świętoszka, bo nim nie jestem. Więc czasami powiem to i owo.
Czasami...?
Czasami nie powiem.
Teraz ja, podobnie jak przed chwilą oni, wystrzeliłem jak z katapulty i nie bacząc, że zostawiam cały mój bagaż bez niczyjej opieki, w kilku susach znalazłem się pod sceną!! Wydarzenia o których mówię rozegrały się błyskawicznie; od chwili pojawienia się pod sceną samotnej dwójki aż do momentu, gdy dołączyłem do nich ja, upłynęło kilka sekund. Pięć, sześć, może więcej. Nie więcej niż dziesięć. Trzeba było działać szybko, błyskawicznie, ponieważ nie tylko mnie olśniło, takich fanów było więcej, decydujące były ułamki sekund. Jak w formule jeden.
Między innymi dlatego, że pod sceną nie było tyle miejsca ile zazwyczaj bywa. Wspominałem już, że stały tak głośniki. Kolumny, wysokie co najmniej na metr, proporcjonalnie do tego szerokie i głębokie. W sumie było ich kilkanaście; na szczęście nie stały stłoczone jeden obrok drugiego, lecz w pewnym od siebie oddaleniu. Co pół metra, może trochę więcej. Tak, że między nie, bezpośrednio pod scenę, mogły wejść dwie lub trzy osoby. Mnie się ta sztuka udała stałem między głośnikami, ale nie obok tych fanów, którzy zainaugurowali to szaleństwo. Byłem w trzeciej przestrzeni między głośnikami, licząc od środka sceny, dokładnie w połowie drogi od krańca sceny do jej środka. Biorąc pod uwagę fakt, że stałem na samym końcu i do przebycia miałem zdecydowanie dłuższą drogę niż ci, którzy byli bliżej, zanotowałem niebywałe osiągnięcie. Mogłem być z siebie dumny, i byłem!
Kolejny raz potwierdza się fakt, że nawet kiepskie miejsce w pierwszym rzędzie lepsze jest od znacznie lepszego w drugim. Gdybym był w drugim, jak w Hamburgu, nie miałbym żadnych szans. Mógłbym tylko bezsilnie patrzeć jak najlepsze miejsca zajmują inni. Zanim bym się wygrzebał, byłoby o wiele za późno, na cokolwiek. Tak jak w Hamburgu patrzyłem, jak pewna fanka, z pierwszego rzędu, zabiera ze sceny setlistę, a ja nie mogłem nic zrobić. Bolesne....
Rozglądam się wokół, na tyle, na ile pozwalają otaczające ciemności. Wszędzie widzę fanów, wypełniają każdą wolną lukę, stoją za mną, wokół mnie, również za głośnikami. Nieśmiałe i nieudolne próby ataku na moją, jakże doskonałą, pozycję, odparłem z lekceważącą łatwością. Nie z takich bojów wychodziłem zwycięsko.
Uczestniczę, będę uczestniczył, w czymś niezwykle rzadkim i wiekopomnym i jestem tego w pełni świadomy. Wieki temu, gdy internet dopiero raczkował i nie było youtube, koncerty się nie oglądało lecz zdobywało. Zwyczajny koncert był rarytasem. Ogólnie dostępnym był MTV unplugged; zgromadzonym tam nielicznym szczęśliwcom zazdrościłem nie tyle wspaniałego koncertu, co niezwykłej bliskości z Alanis. Żadnych barierek, żadnych ochroniarzy, żadnej wysokiej sceny... Koncerty organizowane na podobnych zasadach, nagrywane przeważnie dla potrzeb telewizji lub premiery nowego albumu (albo jedno i drugie), były i nadal są niezwykłą rzadkością, więc siłą rzeczy uczestnictwo w nim także. Nie wiem na jakich zasadach przeprowadza się nabór fanów, ale nie wydaje mi się, że wystarczy kupić bilet i wziąć w nich udział, tak po prostu. W każdym razie nigdy nie marzyłem, nawet gdy zacząłem jeździć w trasy, że wezmę udział w takim koncercie. Zwłaszcza, że takowe nie są organizowane w Europie. Tymczasem właśnie biorę; niewyartykułowane marzenie się ziszcza!!
Scena jest wysoka, po szyję, dobre półtora metra. Ale jestem tuż przy niej, bezpośrednio, nic mnie nie oddziela. Żadnych barierek, żadnych ochroniarzy, nic. Alanis, gdy tylko się pojawi i usiądzie na przygotowanym dla Niej krzesełku, będzie bardzo blisko. Czekam cierpliwie, ale bardzo podekscytowany, zupełnie jakby miał zobaczyć Ją po raz pierwszy.
Z niekłamaną satysfakcją odnotowałem, że nigdzie nie widać moich ulubieńców z ekipy, a zwłaszcza pod sceną. Przespali sprawę...?
Wreszcie jest rozpoczynają się bisy. Wychodzi zespół, w ślad za nim pojawia się Alanis. Na widok nas, pod sceną, robi zdziwioną minę, co wygląda szczerze, naturalnie i PRZEUROCZO. Chyba się nas, tak blisko, nie spodziewała, a zapewne nikt Jej nie uprzedził że zrobiliśmy kilka kroków do przodu.
Sekundę potem, lub dwie, dostrzega pewnego gamonia, który śledzi każdy Jej gest, błyszczącymi, podekscytowanymi oczami. Patrzy na mnie, dokładnie na mnie i tylko na mnie. Nie mam co do tego najmniejszej nawet wątpliwości. Jest to o tyle łatwe, że wyszła zza kulis z lewej strony sceny (patrząc z mojej perspektywy) i wyszła "prosto na mnie. Dopiero co się zjawiła, jeszcze nie oświetlił Jej reflektor jest to więc spojrzenie cudownie pięknych BRĄZOWYCH OCZU. Takie łagodne, delikatne, ciekawe i leciutko zawadiackie. Nie mające nic z miażdżącej mocy jak to z right trough you.
Spojrzała na mnie i gdy wiedziała już, że ja to ja, największy i najwierniejszy z fanów (oraz najskromniejszy) to się do mnie UŚMIECHNĘŁA. Trzeba było widzieć ten uśmiech taki zwyczajny, niewymuszony i szczery. I piękny, bardzo piękny. Istne szaleństwo!! Dobrze, że ta scena jest taka wysoka, bo nie wiem co bym zrobił..

Nic.

Fakt, Jej obecność zawsze mnie paraliżowała i onieśmielała.
Nie byłem zdziwiony, wcale nie. Nie byłem w szoku. No, może troszeczkę. To co się stało, co się dzieje, było i jest konsekwencją tego co się zaczęło w right trough you, a nawet wcześniej. Dlatego nie byłem zdziwiony. Sen trwa nadal a ja nie zamierzam się obudzić.
Tymczasem Alanis usiadła, a zespół podjął...

Hand In My Pocket

Jeden z moich ulubionych utworów, ale nie tylko moich. Przecież to wielki przebój, wspaniały utwór z debiutu, który był wylęgarnią hitów. No i ta harmonijka... Rzecz już dzisiaj niespotykana... ciekawe czemu. Gdyby zapytać fanów czego na ostatniej płycie brakuje wam najbardziej (a takie pytanie, w jednym z wątków kiedyś padło) odpowiedzieliby, że harmonijki. Nieliczni twierdzą, że gry na flecie i z nimi się zgadzam. Wprawdzie gra na flecie w That I Would Be Good, najbardziej ulubionym z ulubionych, ale według mnie utwór bez tejże partii byłby jeszcze lepszy. Dawne dzieje...
A teraz Alanis rozsiadła się wygodnie, założyła prawą nogę na lewą, śpiewa, a zespół wykonuje piosenkę w wersji nostalgiczno-przygnębiającej, w aranżacji rodem z akustycznej wersji debiutu, która nigdy specjalnie mi się nie podobała. Ale to nieważne, są rzeczy ważniejsze, najważniejsze, dzieją się tu i teraz.
Alanis bynajmniej nie siedzi prosto, przekręciła się w prawo, chyba dlatego, żeby mogła robić to co robi. Żeby mogła patrzeć na mnie! Niewiarygodne, ale niemal przez cały czas patrzy na mnie. Sporadyczne są te chwile, gdy na mnie nie patrzy. Nie jestem zdziwiony; spojrzenie którym mnie obdarzyła gdy wychodziła na bis zawierało w sobie pewną.... obietnicę. Że to nie koniec cudów dzisiejszego wieczoru.
Śpiewa, trzymając mikrofon w prawej ręce zaś lewą chwyta się statywu.... i patrzy na mnie. Gra na harmonijce.... i patrzy na mnie. W momentach gdy trzeba coś dośpiewać i tą, jakże zaszczytną, rolę zrzuca na nas, wyciąga mikrofon w moim kierunku.... i patrzy na mnie. Ma łagodne spojrzenie, takie spokojne i.... słodkie. Jakby chciała powiedzieć... ale z ciebie głuptas... ale podoba mi się to.
Czy można chcieć więcej? Tak. Żeby to trwało wiecznie.
Wiecznie trwać nie będzie, ale zapewne czas jakiś, bowiem po chwili przerwy rozpoczyna się..

So Unsexy

To jest kawałek, który niespecjalnie przypadł mi do gustu. Nie, nie jest zły, nawet przeciwnie jest całkiem dobry. Z tym, że są lepsze, nawet dużo lepsze i właśnie tamte chciałbym usłyszeć zamiast tego. Ale nie mam na to wpływu, więc...
Moją uwagę przykuł na chwilę zespół. Po mojej stronie miałem Jasona, Victora i Cedrica. Patrzyłem jak grają, pochłaniałem to, zachłannie, jak nigdy dotąd. Nigdy dotąd nie byłem tak blisko nich i na tym samym poziomie co oni (w sensie dosłownym,. rzecz jasna), dlatego było to dla mnie takie nowe, takie świeże, takie namacalne wręcz. Niezwykłe uczucie. Dlatego tak mnie to zajęło, wciągnęło. Aż za bardzo, gdyż na chwilę zapomniałem o głównej gwieździe wieczoru.
Gdy się wreszcie ocknąłem i spojrzałem na ową gwiazdę, okazało się, że Ona na mnie patrzy. Z tego spojrzenia i okoliczności jakie temu towarzyszyły wywnioskowałem, że patrzyła na mnie od jakiegoś już czasu. Prawdopodobnie ja patrzyłem na zespół, a Ona patrzyła na mnie. Moja nieobecność nie trwała długo, może trzydzieści, czterdzieści sekund zanim się ocknąłem, ale.... niewiarygodne jest to, że Ona patrzyła częściej na mnie niż ja na Nią! Miałem takie przeświadczenie, że czekała, cierpliwie, aż wrócę. Było mi strasznie głupio; od tej chwili patrzyłem tylko na Nią i na nikogo więcej.
Jestem w pełni świadomy tego, że spora część to czytających (o ile ktoś to w ogóle czyta) puka się teraz w czoło, z ironicznym uśmiechem, pełni zachwytu nad barwnymi opisami fantazji które przed nimi roztaczam. Tylko że to nie fantazja, to się dzieje naprawdę. Jeśli ktoś nie uwierzy, nie będę miał pretensji. Nawet ja, chociaż byłem świadkiem wielu niesamowitych akcji z Jej udziałem, widziałem już wiele na własne oczy, gdyby mi ktoś powiedział coś takiego... nie wiem czy bym uwierzył.
Sam nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Ale się dzieje, naprawdę.
Większość swoje wątpliwości zachowa dla siebie zbywając je co najwyżej pobłażliwym uśmiechem, ale są i tacy, którzy mówią o nich otwarcie. Włażąc prosto w paszczę lwa.
Wiesz gdzie mam twoją Alanis...? spytała pewna koleżanka, klepiąc się przy tym po kształtnym tyłeczku (Alanis nigdy nie była moją, niestety i chyba nigdy nie będzie... ale podoba mi się to nazewnictwo. Chociaż.... patrząc na to z innej strony, Ona jest przecież moja. Jak nikt inny na świecie), kokietka (ale któraż kobieta, zwłaszcza ładna a ta jest niczego sobie nią nie jest. Chyba każda chce być adorowana i zdobywana, niezależnie od okoliczności i stanu cywilnego, nawet jeśli ma to służyć niczemu. Taki gatunek), elegantka (powtórzę jak wyżej a która nią nie jest. To akurat z czysto subiektywnego punktu widzenia uważam za zaletę lubię kobiety eleganckie, zadbane i pachnące w towarzystwie takich miło się przebywa. I wcale nie muszą być zjawiskowo piękne. Chociaż.... lepiej gdyby były.), mająca w oczach, w spojrzeniu, kombinację zalotności, skrywanej namiętności, zachęty, niemego przyzwolenia i delikatnego flirtu, mającego wybadać teren. Zupełnie jakby.... wciąż poszukiwała prawdziwej miłości, tej pięknej, bezgranicznej, jedynej i bezwarunkowej i jest gotowa rzucić wszystko na jedną szalę, oddać w całości duszę i ciało, w razie znalezienia tejże, zaprzedać się diabłu. Cóż... zupełnie tak jak ja. Tylko że ciała nie mam tak atrakcyjnego i chyba już się zaprzedałem. Swojemu prywatnemu diabełkowi, który dobrze o tym wie. A jeśli chodzi o ciało...
Nie musisz wyglądać jak model, żeby podobać się komukolwiek rzekła ona, posyłając mi przy tym jedno z tych spojrzeń, które mówi...tak, tak... masz szansę, naprawdę masz... tylko musisz się bardzo postarać, bo ja jestem KTOŚ. Z tym, że ja nie chcę podobać się komukolwiek. To brzmi jak pierwszej lepszej lub coś równie okropnego.
Ciekawa postać, prawda? Do tego zachowuje się jak obrażona księżniczka, którą pozbawiono (niesłusznie) wszelkich stanowisk, tytułów i zaszczytów, a która jest pewna, że prędzej czy później je odzyska. Niezrozumiana przez cały świat, do tego nie mogąca pojąć czemu ten świat nie dostrzega jej wspaniałości.
Sytuację, która stała się kanwą owych wynurzeń sprowokowałem sam, celowo i rozmyślnie. Lubię patrzeć jak się oburza gdy głoszę peany na cześć Alanis. Po prostu jest o Nią zazdrosna. Cóż, nie ona pierwsza i nie ostatnia.
Nietuzinkowa? Zapewne. Intrygująca? Nie. Intryguje to co nieznane, jeszcze niepoznane a ja odkryłem wszystkie karty. Tak mi się zdaje.

I nie miała obrączki...
Właśnie miała. Ciągle ma.
Żałujesz..?
Hmm.... I tak nie zdołała by się przebić przez mur jaki wokół siebie stworzyłem.
Doprawdy,.,?
Tego nie wiem na pewno, ale jest inna obrączka, której żałuję nieporównanie bardziej. Tamta burzy wszelkie mury jednym spojrzeniem, naturalnie niewymuszonym uśmiechem. Zakotwiczyła w moim sercu bardzo głęboko i nic na to nie poradzę. I właśnie zabiera się za...

Everything

Normalnie.... mam jakiegoś pecha z doborem tych utworów na bis. Po raz kolejny będą miał przyjemność obejrzenia utworu, którego nie lubię. O ile w Hamburgu z Joining you nie było tak źle, o tyle Everything nie cierpię o wiele bardziej. To jeden z tych kreowanych na siłę na wielki przebój, którym wszak nie jest. Ale coś na singla trzeba było wybrać i trafiło na niego. Jest nudny, monotonny i bezbarwny, po prostu słaby. Do tego, chyba jako jedyny, posiada beznadziejny teledysk. Normalnie koszmar.
Przyglądanie się temu byłoby przykrym obowiązkiem, gdyby nie fakt, że śpiewa to Alanis, gdyby nie fakt, że po dwóch poprzednich utworach, gdzie prawie nie odrywała ode mnie wzroku jestem w takim nastroju, że to co zaśpiewa nie ma dla mnie absolutnie żadnego znaczenia. Równie dobrze może nie śpiewać niczego. Wystarczy, że siedzi blisko mnie (około trzech metrów ode mnie na tyle blisko, że aby patrzeć Jej w oczy muszę podnieść głowę dosyć wysoko, mimo tego że siedzi i, jak powszechnie wiadomo, gigantem nie jest) i wciąż na mnie patrzy. Bo ciągle patrzy. Kolejny utwór i nic się nie zmienia. Odnoszę wrażenie, że gdyby do końca pozostało jeszcze dwadzieścia kawałków, to patrzyłaby na mnie jeszcze przez dwadzieścia.
Wokół rozciąga się wielki ocena szczęścia, a ja się w nim pławię. Popatrzcie, spójrzcie na mnie tak wygląda człowiek szczęśliwy. Bezgranicznie. Mam to, czego zawsze pragnąłem. I nie brakuje mi niczego więcej. Do szczęścia.
Żadne słowa nie oddadzą w pełni tego co czuję. Kobieta, na której punkcie kompletnie oszalałem, daje mi coś, czego w ogóle się nie spodziewałem.
Swoją droga bardzo jestem ciekaw co myślała patrząc tak na mnie. oraz co myśleli inni fani, gdy widzieli, że patrzy wciąż na mnie, tak uporczywie. Pewnie to musi być jakiś Jej znajomy. Ale ma fajnie.
Odnoszę jednak wrażenie, że tych spojrzeń jest jakby mniej. Apogeum było w Hand in my pocket, potem z każdym utworem było troszeczkę mniej. Ale czy ma to jakiekolwiek znaczenie? To nie jest marne dwanaście sekund z Frankfurtu spojrzenia trwają, zlewają się ze sobą.... całe zwrotki... refreny... minuty.. zupełnie jakbym był jedyną osobą na koncercie. Patrzy na mnie łagodnie, tak spokojnie, gdzieś w kącikach ust błądzi uśmieszek ja klepiąc prawą dłonią po jednym z odsłuchów, do rytmu, uśmiecham się do Niej. Wszystko jest ładnie, pięknie; do rozwiązania pozostaje tylko jedna kwestia dlaczego.
Zastanawiałem się nad tym wiele razy, rozważałem na wszelkie możliwe sposoby. I..... wiem, że nic nie wiem. Sprawa jest bardzo trudna, zwłaszcza, że niektóre fakty wzajemnie się wykluczają. Koleżanka którą przed chwilą wspominałem, mająca jakieś tak doświadczenia sceniczno-artystyczne z jakimś tam zespołem twierdzi, że gdy się widzi, z koncertu na koncert, te same osoby, to się je zapamiętuje (też mi nowość) i może wpadłem Jej w oko. Cóż, golę się prawie codziennie, używam do tego lustra i wiem dobrze jak wyglądam. Ta opcja kategorycznie odpada, nie mówiąc już o tym, że było całe mnóstwo fanów ładniejszych, na których mogła oko zawiesić, gdyby tylko chciała. Poza tym to nie były spojrzenia z cyklu wpadłeś mi w oko. Chociaż... z drugiej strony jeszcze żadnej kobiecie w oko nie wpadłem więc nie wiem jak takowe spojrzenia wyglądają. Może właśnie tak? Gdyby to była prawda, świadczyłoby to, że ma doprawdy dziwaczny gust. Ma dziwaczny wystarczy spojrzeć na Jej męża.
Skończyło się. Alanis, bez specjalnych pożegnań, wraz z zespołem znikła za kulisami. Zjawi się raz jeszcze, na pewno się pojawi.
Zabrzmi to niewiarygodnie, ale cały akustyczny bis to było jedno wielkie patrzenie na mnie. Fakt; ułatwiłem Jej to, nawet bardzo, znajdując się, po raz drugi, we właściwym miejscu. Idealnym, dokładnie tam, gdzie być powinienem. Przypadek czy przeznaczenie jakieś..?
Bardzo się starała, przez cały koncert, aby mnie docenić, pochwalić, wywyższyć ponad innych. Gdy tylko mogła zwracała się do mnie, w moją stronę, nawet wtedy gdy nie mogła również. Wyjaśnienie tegoż jest w zasadzie proste i logiczne jeśli pamięta mnie z wcześniejszych koncertów, wcześniejszych lat (a na pewno pamięta), jeśli pamięta mnie z Hamburga, gdzie zupełnie mnie zignorowała (chociaż była świadoma mojej obecności), tak teraz chciała się zrehabilitować, oddać mi co moje, należne. Zwłaszcza, iż była świadoma, że to ostatni koncert w Niemczech, ostatnia szansa bo więcej się już nie zobaczymy. W porządku, ale to nadal nie wyjaśnia dlaczego. Dlaczego ja.
Różnica między nami, między Nią a mną, tym co sobą reprezentujemy jest ogromna i jestem w pełni tego świadomy. Alanis jest osobą, która może stanąć przed Stwórcą ze spokojnym sumieniem i powiedzieć tak, wszystkie szanse wykorzystałam, otrzymane talenty pomnożyłam, za dziesięć oddaję tysiąc. Osiągnęła niewyobrażalny wręcz sukces, zna Ją cały świat, ma status, który otwiera wszystkie drzwi. Może podróżować gdzie chce, mieszkać gdzie chce, poznawać kogo chce i spotykać się z kim chce. To się nazywa prawdziwa wolność wyboru. Choćbym nie wiem co osiągnął, czego dokonał, nawet się do Niej nie zbliżę. Dzieląca nas przepaść jest ogromna, bowiem póki co nie osiągnąłem niczego. A mimo to traktuje mnie w sposób wyjątkowy, bardzo się o mnie troszczy, bardzo Jej zależy abym zrozumiał, że robi to dla mnie. Powie mi ktoś o co w tym wszystkim chodzi..?
Oglądałem inne koncerty z obecnej trasy, z innych państw i podczas jednego z nich, w paryskiej Olimpii dostrzegłem jedną niepokojącą rzecz. Otóż w czasie right trough you Alanis staje w tym samym miejscu sceny co w Dusseldorfie, stoi i na kogoś patrzy. O wiele dłużej niż powinna. Czy nie jest tak, że Alanis, jak marynarz w każdym porcie ma inną dziewczynę, ma w każdym z państw innego, wiernego i oddanego fana, o którego szczególnie dba i karmi.. złudzeniami? Każdy z nas myśli, że jest szczególnie wyjątkowy bo jedyny, a to nieprawda. Jeśli tak, to jestem takim wyjątkowym niemieckim fanem. Nie mówiącym ani słowa po niemiecku. Chciałbym być polskim, ale w Polsce nigdy jeszcze nie była i nigdy nie będzie.
A teraz będzie drugi bis. Wychodzi zespół, w ślad za nim Alanis, która dostaje gitarę i rozpoczynają....

Thank You

Megaprzebój, największy z największych (obok Ironic), napisano i powiedziano o nim wszystko i prawie zawsze były to pochwały. W pełni zasłużone.
Oglądanie spod sceny dalszej części koncertu, w wersji elektrycznej, jest całkiem inne niż akustycznej. Po pierwsze zespół się rozproszył i oglądanie go z tak bliska jest utrudnione. Po drugie zaś Alanis wstała i żeby objąć Jej niewielką przecież sylwetkę, trzeba zadrzeć głowę wysoko i mimo tego widać.. tak sobie. Teraz już wiem, że takie koncerty spod samiuśkiej sceny z punktu widzenia fana nie są aż tak bardzo udane jak mi się wydawało, że są. Dobrze wiedzieć, że mimo wszystko nie straciłem aż tak wiele.
Thank you mija zatrważająco szybko, o wiele szybciej niż zazwyczaj. Podczas tego utworu Alanis zawsze miała w zwyczaju dziękować, za pomocą skomplikowanej gestykulacji, wybranym fanom, za całokształt. Spodziewałem się podziękowań dla mnie, ba, byłem pewien.... i nie pomyliłem się!! Piękne, wzruszające chwile... niestety ostatnie. Zauważyłem, że i Jej, w takim układzie jak teraz, gdy stoi, źle się na mnie patrzy. Musi spoglądać mocno w dół... ale dała radę. Podziękowania były momentem ewidentnego i długiego patrzenia na mnie, ale tych spojrzeń, zerknięć, delikatnych muśnięć było więcej. Chociaż tym razem nie poświęciła mi aż tak wiele uwagi jak poprzednio. Podczas thank you nie mogła tego zrobić.
Gdy tylko zaczęli grać i było wiadomo, że będzie to thank you (a wiedziałem, że tak będzie już wcześniej) żałowałem, że to właśnie ten utwór. Że Alanis będzie stać cały czas przy mikrofonie i nie ruszy się z miejsca. Żałowałem, że nie będzie to piosenka chodzona. Gdyby było inaczej i w trakcie jej wykonywania chodziła by po scenie, postawiłbym wszystko na jedną kartę i wyciągnął do Niej rękę... i niech się dzieje co chce. Gdyby wtedy zrobiła coś... a po tym wszystkim co się wydarzyło mam podstawy sądzić, że mogło by się zdarzyć coś... byłby to pierwszy taki przypadek w historii Jej dwudziestoletniej kariery. Ojej, mogłaby chociaż stanąć mi na ręce.. to dopiero byłoby coś!!
Za to Cedric jest tak blisko, że mógłbym go za nogę złapać. Ale to nie to samo co Alanis...
Narzekać..? Nie mam prawa! Po tym wszystkim co się wydarzyło. Powinna traktować mnie jak robaka, bo dla niej powinienem być takim robakiem, nic nie znaczącym pyłkiem, który się odruchowo strzepuje z ubrania gdy się przyczepi, a jednak, wbrew wszelkiej logice, nim nie jestem.
Gdyby była jak inni artyści, którzy po koncertach spotykają się z fanami, rozmawiają, rozdają autografy, to co innego. Wtedy takie zachowanie w stosunku do mojej skromnej osoby można by jakoś wyjaśnić. Tylko że Ona tak nie robi, a fanów traktuje z lekceważącą obojętnością. Z wyjątkiem mnie.
Koncert dobiega końca, ktoś rzuca coś na scenę, pod nogi Alanis, maleńkie pudełko, jakby zapałek. Wielka gwiazda nawet na to nie spojrzała, pomachała trochę, do nas, i sobie poszła. A gdyby tak.... skoro już tu jesteśmy.... przeszła wzdłuż sceny i przybiła piątkę tym stojącym najbliżej (czyli mnie) to co by się stało?
Rozpoczęło się rozdawanie pamiątek. Kostki do gry, pałeczki i setlisty. Niestety żadna z tych rzeczy nie trafiła do mnie, a to z tego powodu, że muzycy w ogóle do tej części sceny gdzie byłem ja nie podeszli. Obserwowałem jak rozdają pamiątki innym i na podstawie tego wnioskuję, że nicbym nie otrzymał. Dlatego, że podawali je tym, którzy stali w pewnym od sceny oddaleniu, nie zaś tym, którzy się do niej przykleili. Jak ja.
Byłem we wspaniałym, euforycznym nastroju.... po taaakim koncercie... Miałem ochotę ściskać i całować każdego, kto popadnie. Odwróciłem się, zrobiłem dwa kroki i zobaczyłem jakiegoś faceta z.... Avril Lavigne. Na koszulce.
- Avril!! - zwróciłem się do niego, radośnie.
Facet zrobił taką minę, jakby w ogóle nie wiedział o co chodzi. Pewnie tak było.
- Avril Lawigne, na koszulce - dodałem.
Mina faceta zmieniła się nieznacznie, jakby się coś rozjaśniło.
- Lubię bardzo Avril - rzekłem, po czym zostawiłem biednego faceta w spokoju.
Nie wychodziłem tak od razu, nigdy nie wychodzę. Raz, że nie ma się do czego spieszyć, po drugie zaś wciąż czuję jeszcze atmosferę koncertu, chłonę pozytywne wibracje, emocje wciąż unoszą się w powietrzu. Czym lepszy jest koncert tym trwa to dłużej, a przecież ten był najlepszy. Zbliżyłem się do miejsca najlepszego z najlepszych, dokładnie na środku sceny, tam, gdzie jeszcze kilka minut temu stała Ona. Patrzyłem na scenę, wyciągałem szyję; gdy odszedłem na kilka kroków, zobaczyłem że.... Nie, to niemożliwe. To nie może być prawda. Na scenie wciąż przyklejona jest setlista!!!! W dodatku setlista, z której Ona korzystała. To jak sen, zupełnie nierealny. Wokół kręci się mnóstwo fanów, jest ich tak dużo, że trzeba się przepychać, a ona wciąż tam jest i nikt nie zwraca na nią uwagi, zupełnie nikt!! Jakby była niewidzialna. Niemożliwe żeby nikt jej nie dostrzegł. Fakt, scena jest wysoka i ledwo ją widzę; ci, którzy są niżsi (przeważnie fanki) nie widzą jej naprawdę, ale jest przecież sporo fanów wyższych ode mnie.
Nie mogłem uwierzyć swojemu szczęściu. Oto wielka szansa, którą podarował mi los. Nie wahałem się ani przez chwilę. Ona czeka właśnie na mnie, musi być moja, będzie, już jest. Nie może inaczej być!! Rzuciłem się w kierunku sceny, złapałem dłońmi za brzeg, a wtedy na mnie rzucili się ochroniarze. Sytuacja nie była łatwa; z jednej strony musiałem się im tłumaczyć, wyjaśniać o co chodzi, a z drugiej walczyć o setlistę, której przecież nie miałem szans zdobyć, bez niczyjej pomocy. Widzę w głębi sceny, po lewej, mojego "znajomego" technicznego, krzyczę, wołam do niego, ale on nie słyszy, nie zwraca na mnie uwagi. Jestem świadom tego, że ochroniarze, chociaż nad wyraz grzeczni i wyrozumiali, nie pozwolą mi na taką akcję jeśli potrwa dłużej niż kilkanaście sekund. Na szczęście na scenie było mnóstwo technicznych, zawołałem jednego z nich, ten wysłuchał mojej prośby z kamienną twarzą, ze stoickim spokojem odkleił setlistę (na szczęście na tyle delikatnie, że w ogóle jej nie uszkodził) i podał mi ją. Wziąłem ją w dłonie, delikatnie, jak największy skarb. Setlista z tak szczególnego dla mnie koncertu, Jej setlista. Jest mocno posklejana czarną taśmą (którą po powrocie do domu delikatnie odkleiłem), litery są faktycznie znacznie mniejsze niż na setlistach, których używali do tej pory.. ciekawe czemu. Jest jeszcze coś, absolutnie niezwykłego.... odcisk buta Alanis!!! Taki nietypowy autograf, właśnie dla mnie.
Powoli wyszedłem z sali, teraz już mogłem, dumny, spełniony i niezwykle szczęśliwy. W ten szczególny wieczór udało mi się praktycznie wszystko, czego się nie dotknąłem zamieniało się w złoto. Znalazłem się w wielkim holu, wciąż jeszcze pełnym ludzi i gwarnym. Przechadzałem się powoli, chodziłem tu i ówdzie nie spiesząc się wcale, z dobrze widoczną setlistą w dłoni, zupełnie nieprzypadkowo. Miałem w tym cel, wiedziałem dobrze co robię. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Setlista wzbudziła powszechne zainteresowanie, fani ją oglądali, robili sobie z nią zdjęcia. Ja się oczywiście nie wzbraniałem przed niczym, pokazywałem każdemu kto chciał. Z dumy która mnie rozpierała o mało nie pękłem. Niestety po pewnym czasie wyludniło się na tyle, że nie było chętnych aby oglądać moją zdobycz. Ruszyłem tedy na zakupy. Wybór był niewielki, wręcz mizerny, ale spodobała mi się jedna z koszulek i tą postanowiłem kupić. Powiedziałem jednemu ze sprzedawców czego chcę, ale wtedy on stwierdził...
- To jest koszulka dla dziewczyn.
Zbił mnie z tropu, zawahałem się i ostatecznie nic nie kupiłem, Czego teraz żałuję, ale nie aż tak bardzo jakby się wydawało, że mógłbym.
Obok stoiska z pamiątkami, po lewej, zgromadził się zespół Stereolove, w komplecie. Podpisywali się na specjalnie do tego przeznaczonych kartkach, które rozdawała dziewczyna z ekipy. W kolejce po autografy ustawiło się kilkanaście osób, w każdym razie tłoku nie było. Podszedłem i ja, ale nie po autograf (czemu przy okazji nie wziąłem autografów - nie wiem. Powinienem, choćby na pamiątkę. Ale po taaakim koncercie uznałem branie autografów od supportu za niewłaściwe). Podszedłem do nich z innego powodu. Chciałem wyrazić uznanie, podziękować za bardzo udane koncerty, zwłaszcza ten z Frankfurtu. Nie mając pewności czy pozostali członkowie zespołu mówią po angielsku zwróciłem się do wokalisty. Skoro śpiewa po angielsku to po angielsku powinien też mówić.
- Byliście kiedykolwiek na koncertach w Polsce? - zapytałem.
- Nie - odparł - jesteś z Polski?
- Jestem.
- Podobało ci się?
- Bardzo mi się podobało - rzekłem, zgodnie z prawdą - musicie przyjechać do Polski.
To wszystko, koniec rozmowy.
Wyszedłem na zewnątrz, ale rzecz jasna nie wybierałem się do hotelu, jeszcze nie. Poszedłem na backstage'a, tam gdzie czekaliśmy przed koncertem z całą ekipą. Okazało się, że... nie ma nikogo. Cóż, od zakończenia koncertu minęło jakieś dwadzieścia minut, może z pół godziny. Nie, był jeszcze jeden fan, chłopak, którego chyba kojarzyłem z koncertu... a już na pewno pamiętam go z Hamburga. Akurat gdy nadszedłem rozmawiał z ochroniarzem pilnującym bramy wejściowej, przekomarzał się z nim, przekonywał go do czegoś, jakby chciał wejść do środka.
- Wszystko będzie dobrze dopóki nie przekroczysz tej linii - powiedział ochroniarz i obaj nie zamienili już ani słowa.
Czekaliśmy, sam nie wiem na co. Alanis pewnie jest już bardzo, ale to bardzo daleko. Autokar któremu przyglądaliśmy się przed koncertem ciągle stoi w tym samym miejscu i to daje mi jakąkolwiek nadzieję, że Ona wciąż tam jest. Widzę przez przednią szybę jakiegoś faceta, który siedzi za stolikiem, w części przedniej. Pewno kierowca.
Więc czekamy. Każdy podejrzany ruch przy drzwiach wejściowych sprawia, że serce podchodzi do gardła. Teoretycznie to może być Ona; na prawidłową reakcję będzie sekunda a potem szansa minie bezpowrotnie. Na kolejną będę musiał czekać następne piętnaście lat, o ile taka w ogóle nastąpi. Muszę działać błyskawicznie i właściwie.
Było już dobrze po północy, zaciąga lodowaty wiatr, a ja nie byłem zbyt dobrze ubrany, zwłaszcza na takie czekanie. Spacerowałem więc aby się rozgrzać, oddalając się od bramy na kilkanaście kroków, w różnych kierunkach. Gdyby Alanis była w środku i naprawdę zdecydowała się wyjść taki brak ostrożności mógłby doprowadzić do prawdziwej tragedii, ponieważ wracając z takich wojaży dostrzegłem, że do mojego towarzysza ktoś wyszedł i z nim rozmawia. Nie była to Alanis, na szczęście. W przeciwnym razie bym się pochlastał... Był to Cedric Lemoyne, czyli basista zespołu Alanis. Nie wiem o czym rozmawiali, ale rozmowa nie trwała długo, ponieważ moja wycieczka trwała raptem kilkanaście sekund. Akurat wróciłem, gdy Cedric mówił - "była bardzo zajęta" i "może innym razem". Miał w rękach najnowszą płytę Alanis, na winylu (widziałem tego chłopaka w Hamburgu, z tą samą płytą). A więc za pośrednictwem Cedrica chciał zdobyć autograf Alanis - nie wiem jak do niego dotarł i zdołał przekonać... ale się nie udało.
Właściwie nie powinienem tego komentować, nie po takim koncercie, gdy potraktowała mnie tak wspaniale i wyjątkowo, ofiarowała tyle dobroci, słodkości i wspaniałości i w ogóle.... ale nie mogę powstrzymać się od komentarza. Nie dlatego, że pragnę wyrazić własną, subiektywnie postrzeganą opinię, ale wydarzyło się coś, dzieje się, co wydarzyć się nie powinno.
Niektórym artystom wydaje się, że są Bogami i mogą wszystko, a zwłaszcza zmieszać z błotem maluczkich, właśnie tych, którzy wynieśli ich na piedestał. Cóż, niektórzy mają rację i rzeczywiście są Bogami. Alanis jest moim Bogiem, a nawet Boginią i to kwestia poza dyskusją. Ale nie rozumiem co to znaczy, że była bardzo zajęta. Postawienie kulfona jakie od czasu do czasu rozdaje zajęłoby sekundę. Wiem, bo widziałem to na własne oczy, po koncercie w Monchium, jak to robi i jak długo to trwa. Nie wiem jak można być zajętym, żeby nie ofiarować komuś sekundy swojego życia. Komuś, kto bardzo się starał, dotarł tutaj, może z odległych stron, wiele poświęcił. Nie zasłużył nawet na nieczytelnego bazgroła? To karygodny brak szacunku, szczyt próżności, ogromnie wybujałe ego i przekonanie o własnej wartości oraz nieomylności.

Ale i tak Ją kocham.

Cóż, mnie się udało, ale gdyby taka historia spotkała mnie, zwinąłbym żagle i więcej się nie pokazał. Z tym, że Ona staranie dba aby tak się nie stało. A ja nie wiem dlaczego. Po co trzyma mnie w złotej klatce, karmi złudzeniami, co rusz rzuca pożywniejszy ochłap abym nie opadł z sił i nie wypuszcza na wolność? Po co.. takie trofeum, zabawka...? Chyba nie musi się w ten sposób dowartościować, Ona, wielka gwiazda, niemal Bogom równa...kimś takim jak ja.
Narzekam, mam ku temu powody, ale mogłem trafić gorzej. Alanis wcale nie jest największym przeciwnikiem rozdawania autografów ani największym oryginałem. Wiesław Weiss, redaktor naczelny miesięcznika "Teraz rock" w ostatnim numerze opisał konferencję prasową, której gospodarzem był Mike Olfield (czyli gwiazda sporego formatu). Jako że było to pierwsze jego spotkanie z artystą, poprosił go o autograf, podsuwając książeczkę jednej z płyt muzyka. Artysta stwierdził, że "to nie będzie możliwe, bo spieszy się na samolot". Tylko że zamiast wybiec z sali skoro się tak spieszył, wziął ową książeczkę i oglądał z zainteresowaniem, jakby widział ją po raz pierwszy. Dziennikarz prosił jeszcze kilka razy, artysta każdorazowo zapewniał, że się spieszy, jednak z miejsca się nie ruszał. Jeszcze większym oryginałem jest Robert Fripp (na którego dość spojrzeć by stwierdzić, że jest dziwny), lider świetnego zespołu "King Crimson", który w dniu koncertu, zarówno przed jak i po nie rozdaje autografów, będąc (w jego własnym mniemaniu) w pewnego rodzaju wyjątkowym stanie uniesienia, i ten jakże wzniosły stan tak prozaiczna czynność jak rozdawanie autografów mogłaby zakłócić. Cóż, można darzyć go szacunkiem (na który w pełni zasłużył) jako wielkiego artystę, ale takie zachowanie, w moim odczuciu, jest głupie, żenujące i kładzie się cieniem na wizerunku wielkiego artysty jakim jest ten człowiek. Zdarzają się zachowania jeszcze gorsze, zakrawające na chamstwo i zwykłe prostactwo. Jimmy Page (gitarzysta kultowego zespołu Led Zeppelin) podarł zdjęcie na którym miał złożyć podpis (przynajmniej taką nadzieję miał ten z fanów, który mu je podsunął) bo ponoć źle na nim wyszedł. Ręce opadają...
Cedric, zbierając się do odejścia, prześlizgnął wzrokiem po mojej skromnej osobie. Wykorzystałem sprzyjający moment i powiedziałem...
- Przyjedź do Polski.
Zrobił gest, który oznaczał, że nie zrozumiał, bo nie dosłyszał. Powtórzyłem więc...
- Przyjedź do Polski.
- Chętnie - odparł, patrząc na mnie. Mówił prawdę. Widziałem w jego oczach szczerość pomieszaną z odrobiną ciekawości.
- Nigdy nie byliście w Polsce - ciągnąłem - przyjedźcie, z całym zespołem, i oczywiście z Alanis też. Nigdy nie byliście w moim kraju, my wciąż czekamy na koncert Alanis...
- Może... może kiedyś - bąknął Cedric.
Widziałem, że się waha i że nasza rozmowa lada chwila się skończy. Obawiał się pewnie, że jak się rozgadam, to prędko mogę nie skończyć. A on musi już iść.
Wyciągnął do mnie rękę, którą ja uściskałem i odszedł. Ma dużą dłoń, delikatną i miękką. Ponoć jest również przystojny, seksowny i fajnie się rusza. To nie opinia moja, lecz kilku kobiet, które oglądały koncert Alanis, a przynajmniej jego fragmenty. Cóż, ja zwracałem uwagę na Nią, one na niego. Gdyby to ode mnie zależało, wybrałbym Juliana. Ale w tej kwestii nie mogę się wypowiadać, decydujący głos należy do kobiet.
Zaimponował mi. Może nie jest artystą tej klasy co wyżej wymienieni, ale różnica między nim a mną jest ogromna. Gdyby nie zrobił tego co zrobił nikt nie miałby do niego pretensji, ja nie miałbym. Ale pokazał klasę.
Można być wspaniałym artystą, kimś wielkim, mocarnym, osiągnąć wiele, wznieść się na poziom nieosiągalny dla maluczkich, ale wciąż pozostać człowiekiem.
Czekaliśmy nadal, nie odzywając się wcale. Chłopak do mnie nie zagadał, a mnie nieszczególnie zależało na konwersacji. Nie w takiej chwili, gdy atmosfera była wciąż nerwowa. Wszak w każdej chwili, teoretycznie, mogła zjawić się Alanis. Ale się nie zjawiła; chłopak po kilkudziesięciu minutach dał za wygraną i zostałem sam.
Wreszcie zaczęło się coś dziać, jeden z autokarów, ten czarny ruszył się z parkingu i niemal bezgłośnie ustawił się w pobliżu wejścia do hali. Widziałem sylwetki za przeszklonymi drzwiami, gdzieś w holu, zbliżały się i oddalały. Każda postać choć trochę przypominająca Ją powodowała bolesny skurcz. Czekałem z drżeniem serca; przecież w każdej chwili mogła pojawić się Alanis. Byłem gotów stanąć do walki, krzyczeć, machać tak, żeby mnie dostrzegła. A wtedy, zwłaszcza w kontekście tego co wydarzyło się przed godziną, na koncercie, może zapragnęłaby poznać mnie bliżej, może by podeszła do bramy, to tylko kilkanaście kroków. Mogła czuć się bezpiecznie; byłem tylko ja i nikt inny, poza tym w pobliżu był strażnik pilnujący bramy, poza tym, jak sądzę, gdyby tak się stało nie byłaby sama i ktoś by Jej towarzyszył. Tak na wszelki wypadek.

Gdyby nawet wyszła, nicbyś nie zrobił. Nie starczyłoby ci odwagi i determinacji...

Możliwe. Co innego mieć wielkie plany, marzyć, gdy wydaje się to odległe, mgliste i mało prawdopodobne. Ale gdy staje się oko w oko z przeznaczeniem... stchórzyłbym. To więcej niż pewne.
Czekałem w napięciu. Ciągle miałem nadzieję na Alanis, mimo tego, iż słyszałem rozmowę dwóch ochroniarzy, z której wynikało, że będzie pakował się zespół. Faktycznie, wychodzili członkowie zespołu Alanis, jeden po drugim, z bagażami, instrumentami, walizkami na kółkach. Autokar odjechał, przesunął się tuż obok mnie; był naprawdę ogromny, dodatkowo ciągnął jeszcze przyczepę. Gdy ochroniarz pilnujący bramy zamknął budkę i zgasił światło, zrozumiałem że to koniec. Było dwadzieścia po pierwszej.
Gdyby naprawdę wyszła...pewnie padłbym na kolana i ręce Jej całował. Właściwie nie musielibyśmy odzywać się wcale. Wystarczy żeby tak na mnie patrzyła... Często miałem takie wrażenie, że Ona i tak wszystko wie, to spojrzenie przenika mnie do głębi, nie trzeba więc zbędnego gadania. Może faktycznie wie... może jest kosmitką. To by wiele wyjaśniało, zwłaszcza Jej niecodzienny wygląd.
Gdyby naprawdę chciała, to by się ze mną spotkała. Żaden problem. Wystarczy, że powiedziałaby komuś z ekipy, komuś znacznemu, że ma mnie odszukać. Powiedziałaby jak wyglądam i gdzie stoję. Ten ktoś podszedłby do mnie, na przykład między bisami, i powiedział Alanis chce z tobą rozmawiać. Przecież bym nie powiedział nic z tego, chcę zobaczyć koncert. Poszedłbym z nim za kulisy, a potem....
Później, dużo później, pomyślałem... "mogę przecież powiedzieć, że zamiast Cedrica to była Alanis. Że to z Nią zamieniłem kilka zdań, że to Jej dłoń uścisnąłem Cóż, brzmi całkiem prawdopodobnie. Byłem tylko ja i ten chłopak od płyty, jedyny świadek tegoż. On wprawdzie nie potwierdzi, ale i nie zaprzeczy. Stałbym się wielkim bohaterem, mocarzem, opromienionym blaskiem chwały osobistego spotkania z gwiazdą, rozmowy, uścisków i kto wie czego jeszcze. Oto spełniło się moje najskrytsze marzenie. Mógłbym tak zrobić, ale nie zrobiłem. Więcej; nawet nie miałem takiej pokusy. Bo i po co? Oszukiwać kogoś owszem, jak najbardziej. Ale oszukiwać samego siebie..?
Z drugiej strony... czasy, gdy kogoś to obchodziło i wywarłoby na kimś odpowiednie i zamierzone wrażenie już dawno minęły... Mam dziwne przeświadczenie, że jedynym fanem Alanis, ostatnim wiernym wyznawcą pozostałem tylko ja.
Mój (potencjalny) przyjaciel, którego przedpremierowo wtajemniczyłem w to i owo rzekł, z przekąsem a wiec jednak tylko spojrzenia... myślałem, że będzie rozmowa. Ja też myślałem, niejedno. Ciągle o czymś myślę. Jednakże to co się wydarzyło to niesamowita sprawa i zadowala mnie w pełni. Stał się cud. Rozmowa czy spotkanie z Nią należy do rzeczy niemożliwych, które nie mają prawa się zdarzyć. Wydarzenia owe, nie mające precedensu w dotychczasowej historii moich wypraw śmiało można nazwać cudem, z tego powodu, że Alanis takich rzeczy nie robi. Fanów, nawet tych wiernych ma głęboko w.... za wyjątkiem jednego. Gdyby to była Tori Amos, która się spotyka, rozmawia, rozdaje autografy, nie byłoby o czym mówić. Gdyby to była Avril Lavigne czy Taylor Swift, wtedy nawet przybicie piątki, spotkanie czy rozmowa, byłoby wydarzeniem zacnym chociaż nie szokującym. Natomiast w tym przypadku to co mnie spotkało takim jest, ponieważ takie rzeczy się nie zdarzają. Alanis bardzo dba o to, żeby się nie zdarzały, niestety...
Na koniec, mój przyjaciel (potencjalny) rzekł (z właściwym sobie uśmieszkiem) jest czas zasiewów i jest czas zbiorów. Bardzo celna alegoryczno-rolnicza uwaga. Zasiałem co niemiara i gdy straciłem już nadzieję, że coś się z tego urodzi obrodziło tak, że zebrane plonu ledwo zdołałem unieść.
Wracałem do hotelu, droga była prosta a warunki więcej niż sprzyjające, dlatego o czwartym zaginięciu na trasie i trzecim pod rząd nie mogło być mowy. Myślałem aby zabrać jeden z plakatów koncertowych, powieszonych na słupie podtrzymującym estakadę, ale były tak solidnie przyklejone, że musiałbym zdzierać je wąskimi paskami, kawałek po kawałku, zabrać rozczłonkowane i kompletnie zniszczone. Żadne trofeum.
Droga była prosta i zginąć niepodobna. Miałem mapę i nie zawahałem się jej użyć dopiero na trudnym skrzyżowaniu, tym, gdzie pomocy udzielił mi dziwaczny młody człowiek. Znalazłem się w hotelu; ciepłe i wygodne łóżko zapraszało do odpoczynku. Myślałem, że po dniu pełnym niezapomnianych wrażeń długo nie będę mógł zasnąć. Stało się inaczej, zasnąłem niemal natychmiast i spałem jak kamień.
Nazajutrz, potwornie głodny i spragniony (po koncercie nie piłem nic - w korytarzu przy portierni stał automat z napojami, nie wiem czemu z niego nie skorzystałem, ale nie skorzystałem. Wody z kranu też nie piłem). Pomny przykrych doświadczeń dnia poprzedniego szedłem na stołówkę z pewnymi obawami, które, na szczęście, okazały się płonne. Stoły (a właściwie przeszklone i chłodzone gabloty) były suto zastawione, na tyle obficie, że nie groziła mi śmierć głodowa. Zrobiłem sobie pożywne kanapki, na razowym chlebie (po raz kolejny w niemieckim hotelu jest tylko razowy chleb - ponoć zdrowszy od zwykłego) i tu pojawił się problem. Z piciem. Nie, nie, picia nie brakowało, problem w tym, że nie potrafiłem nalać soku z przemyślnej maszyny. Niedobrze, gardło wyschnięte na wiór, nic nie przełknę bez popitki. Powoli, dyskretnie obserwując innych gości odkryłem, że przemyślną dźwignię która zwalnia zawór naciska się.... szklanką. Udało się, pomarańczowy sok popłynął szerokim strumieniem. Z kanapkami i pustą szklanką obracałem kilka razy (tym razem nie obawiałem się, że przyczepią mi łatkę obżartucha), aby porządnie się najeść. Niestety żołądek ma ograniczoną pojemność i nie można się najeść na zapas. Ale zrobiłem co mogłem, walczyłem dzielnie.
Wróciłem do pokoju; hotel miałem opuścić najpóźniej o dwunastej, natomiast autokar do Polski odjeżdżał o wpół do czwartej, czyli będę zmuszony spędzić na mieście jeszcze trochę czasu. I tak niewiele - zazwyczaj autokary którymi wracałem odjeżdżały o ósmej. Cały dzień czekania. I cała noc, przeważnie spędzona na dworcu. Brrrr...
Siedziałem w pokoju prawie do dwunastej. Telewizora nie włączałem. Siedziałem i myślałem... miałem o czym.... Spakowałem się, zabrałem swoje śmieci i udałem się na portiernię. Za dziesięć dwunasta.
Natrafiłem kiedyś na artykuł dotyczący zachowania się w hotelach co niektórych gości (nie tylko z Polski), akurat wybierałem się w trasę więc temat hoteli i wszystkiego co z nimi związane był mi bliski. Przeczytałem z uwagą. Przykłady niektórych zachowań były zatrważające; artykuł z pewnością opisywał przypadki ekstremalne, wyjątkowe, nie stanowiące reguły. Zapewne większość gości zachowuje się wzorowo lub co najmniej poprawnie. Komentarze internautów będące ustosunkowaniem się do treści artykułu lub charakterystyką własnych doświadczeń w tej materii były również ciekawą lekturą, która nie nastrajała optymistycznie. Znaleźli się i tacy, którzy zachowania naganne popierali i praktykowali. Zapewne część opisywanych zdarzeń stanowiła swoistego rodzaju prowokację, ale... jaką potrzebę zaspokaja się chowając masło w ekspresie do kawy? Oprócz skrajnej głupoty, prostactwa tudzież kompletnego braku wychowania. Argument po tytułem a co mi tam, przecież nigdy więcej się (z obsługą hotelową) nie spotkamy jakoś do mnie nie przemawia.
Nie wdając się w niepotrzebne dywagacje na tematy o których mam mgliste pojęcie, na podstawie własnego doświadczenia śmiem twierdzić, że zestaw cech które składają się na osobowość jest kwestią przykładu jaki otrzymujemy w dzieciństwie. Moja mam czasami twierdzi, że źle mnie wychowała, co jest nieprawdą. Wiele z tego co mówiła nie przyswoiłem - dlatego, że nie miałem, w domu, przykładu na poparcie jej słów, a czysta teoria jakoś do mnie nie przemawiała. Przyswoiłem natomiast to, co miałem w domu na co dzień. Dlatego nigdy nie bałaganię (dziwnym trafem bałaganię w domu, ale na wyjeździe nigdy) i mam wielki szacunek do żywności, to znaczy nigdy nie marnuję jedzenia, nawet okruszka. Dlatego właśnie zabrałem swoje śmiecie zostawiając pokój (prawie) w idealnym stanie. Nie mógłbym inaczej.
Na portierni spotkałem kobietę w średnim wieku, o wyraźnie azjatyckim pochodzeniu. Tą samą, która przyjmowała mnie dzień wcześniej (w nocy, gdy wracałem z koncertu był ktoś inny); oddałem pilota (nieużywanego) i klucz. A na koniec powiedziałem - "jeśli znowu przyjadę do Dusseldorfu to na pewno się tutaj zatrzymam" (cóż... to zależy od wielu rzeczy, ale gdyby kiedyś był jeszcze koncert w Dusseldorfie i tak by się złożyło, że znów w pobliżu... to czemu nie). Nie wiem czemu to powiedziałem; w zasadzie nie spotkało mnie tak nic nadzwyczajnie miłego, ale z drugiej strony nic szczególnie niemiłego też nie. Może dlatego, że na tle hotelu w jakim się zatrzymałem w Hamburgu ten wyróżniał się i to bardzo, na plus.
Niestety, stało się tak jak przewidywałem. Totalne objedzenie po śniadaniu szybko minęło i zmuszony byłem uzupełnić kalorie. Postanowiłem odmienić co nieco i wstąpiłem w Burger Kinga. Wszedłem... i wyszedłem równie głodny. Po pierwsze - w środku kłębił się dziki tłum, wszystkie miejsca (siedzące) były zajęte i musiałbym jeść na stojąco. Zaś po drugie - ceny, za podobne produkty, były średnio dwa razy wyższe niż w McDonaldzie. Gdzieś właśnie się udałem. Wziąłem ten sam zestaw co poprzednio, najadłem się solidnie i postanowiłem na drogę żadnego jedzenia nie kupować. Nie było to zbyt mądre posunięcie, o czym przekonałem się podczas osiemnastogodzinnej podróży autokarem. Ale dałem radę, jak zwykle.
Przez jakiś czas szukałem dworca; oczekiwałem czegoś imponującego, z rozmachem; tymczasem dworzec stanowiło kilka większych zatoczek, wprost na ulicy. Wraz ze mną, przez czas jakiś, siedział pewien mężczyzna, chyba cygan albo Rumun. Próbował się ze mną porozumieć w kilku językach, ale nie bardzo udawało nam się dogadać. Było słonecznie, ale dość chłodno. W pewnej chwili zaciągnął lodowaty wiatr, wzdrygnąłem się odruchowo.... Zimno..? powiedział Rumun, najczystszą polszczyzną.
Jadąc autokarem, jeszcze przez kilka pierwszych godzin, na wspomnienie spojrzenia Alanis z Right trough you miałem łzy w oczach....


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Drake dnia Wto 21:59, 03 Cze 2014, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Drake
*****


Dołączył: 06 Maj 2008
Posty: 319
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 22:00, 03 Cze 2014 Powrót do góry

Niedługo po owych wydarzeniach, na ebayu, ukazała się aukcja, której przedmiotem było..... spotkanie z Alanis. Organizatorem tegoż była fundacja Adrienne Shelby. Spotkanie obejmowało lekcję jogi wraz z Alanis (60-90 minut) oraz herbatkę z Nią (mam nadzieję, że nie tuż po - 30-45 minut). Brzmi jak marzenie, prawda?
Fundacja zastrzegała sobie prawo do przeprowadzenia wywiadu środowiskowego odnośnie zwycięzcy (czy nie jest psychopatycznym mordercą, znaczy się), podczas spotkania ma być obecny przedstawiciel fundacji czuwający nad prawidłowym przebiegiem tegoż. O nieee.... będzie siedział jakiś facet, się gapił i słuchał co do Niej mówię jakie to krępujące! Zwłaszcza, że byłyby to rzeczy...no.. bardzo osobiste. Ale zrozumiałe jest, że nie zostawią obcego faceta sam na sam z Alanis mogłoby się przecież okazać, że jednak jest tym psychopatycznym mordercą. Można zrobić sobie z Nią zdjęcie (ooo... zbytek łaski), oraz dać JEDNĄ rzecz do podpisania. Jedną. Czy to nie przesada..?
Poważnie myślałem nad tą aukcją, zwłaszcza, że niedawne wydarzenia były jeszcze świeże i wciąż bardzo działały na wyobraźnię. Napisałem do fundacji czy ja, jako Polak, mogę w ogóle wystartować do licytacji (wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że tylko amerykańce); odpowiedź otrzymałem natychmiast, zupełnie jakby ktoś siedział po drugiej stronie i tylko czekał aż napiszę. Owszem, mogę, muszę się tylko zarejestrować na pewnej stronie (do której podano mi linka). Ale się nie zarejestrowałem ani w aukcji udziału nie wziąłem. Dlaczego? Był tylko jeden powód. Mam książkę o Alanis, którą sam napisałem, problem w tym, że po polsku, czyli w kontekście samej zainteresowanej bezużyteczną. Gdybym miał ją przetłumaczoną na angielski, zabrałbym ją na takie spotkanie i tam Jej wręczył.
Więc gdybym miał, dołożyłbym wszelkich starań, aby tą aukcję wygrać. Wygrałbym. Jak człowiek szalony, psychopata jakiś.
O ile dobrze zrozumiałem, była mowa o zwycięzcy i jego gościu, czyli mógłbym zabrać kogoś jeszcze. Zabrałbym tłumacza (nawet wiem kogo). Nie dlatego, że nie znam angielskiego, ale na wszelki wypadek. Nie wiem jakbym się zachował gdybym stanął przed obliczem Jej. Prawdopodobnie rozsypałbym się na kawałki i nie byłbym w stanie wydukać nawet słowa. Dlatego potrzebny byłby ktoś, kto opanowałby sytuację, zwłaszcza w pierwszych minutach, ktoś, kto nie podchodzi do Niej na kolanach, tak jak ja. Myślę, że później, gdyby minął pierwszy szok (o ile szok w ogóle by minął) bez problemu dałbym radę sam.
Spotkanie przy herbatce, czyli prawie godzina gadania (podczas jogi chyba się nie rozmawia). Myślę, że gdyby było miło a już bym się o to postarał żeby było nie trzymaliby się sztywno przepisów i spotkanie by się przedłużyło. Zwłaszcza, gdyby Ona o to poprosiła. Rozmowa z kobietą tak niezwykłą, do tego piekielnie inteligentną i memu sercu nieobojętną byłaby prawdziwym wyzwaniem. Musiałbym się starannie przygotować, zaskoczyć Ją czymś, ale dałbym radę. Rozumu mi nie brakuje, chociaż na takiego nie wyglądam. Może naprawdę stalibyśmy się przyjaciółmi...?
Tak czy owak całą niemiecką ekipę z moim ulubieńcem i jego czterdziestoma dziewięcioma koncertami zjadłbym, przeżuł i wypluł, raz na zawsze, tak, że nigdy by się nie odrodzili.
Potrzebowałbym wizy, bo nie mam. Spotkanie z konsulem byłoby z pewnością arcyciekawe. Gdybym powiedział mu to wszystko co powiedziałem wam... możliwości są dwie albo dostałbym dożywotni zakaz wjazdu na teren USA albo honorowe obywatelstwo. Mówiąc poważnie myślę, że gdybym przedstawił stosowne dokumenty potwierdzające zwycięski udział w takiej aukcji, nie robiłby problemów.
Zwyciężył jakiś Kanadyjczyk, facet w wieku co najmniej średnim. Chyba nawet starszy niż ja. Widziałem zdjęcie z lekcji jogi. Trzy maty, obok siebie, w pewnej odległości. Na nich trzy osoby, Alanis w środku. Wszyscy zastygli w identycznej pozycji, tak nieprawdopodobnie powykręcanej, ze od samego patrzenia rozbolały mnie kości.
Gdybym pojawił się ja... Alanis powitałaby mnie słowami więc to ty... wiedziałam że przyjedziesz. A tak poważnie gdyby wygrał i przyjechał do Stanów ktoś z Europy, w dodatku z postkomunistycznej części, nie mówiący dobrze po angielsku, z kraju w którym nigdy jeszcze nie była... całkiem możliwe, że wykorzystałaby ten fakt do jakiś tam celów promocyjnych. Żeby wypromować samą siebie. Oto przyjeżdża samotny fan z Europy, z Polski, gdzie jeszcze nigdy nie byłam, nawet tam mam wiernych fanów, nawet tam dotarła moja muzyka, nawet tam mnie kochają, jestem taka podekscytowana, kupujcie moje płyty, popatrzcie jaka jestem wspaniała, bla, bla, bla.... Wykorzystałaby mnie, a ja z największą przyjemnością podpisałbym wszystkie papierki które by mi podsunęli.
Mówiąc poważnie.... rzecz mogłaby się odbić szerokim echem, nie tylko w świecie fanów Alanis. Może sama gwiazda by tego nie wykorzystała, ale całkiem możliwe że owa fundacja, może amerykańskie media, może polskie... I tak, z dnia na dzień, chcąc nie chcąc, stałbym się celebrytą... Hahahaha....
Moja (potencjalna) przyjaciółka, wtajemniczona we wszystko, powiedziała jeśli to ci się uda.. uwierzę we wszystko. Cóż, byłaby to wyprawa mojego życia. O ile wyjazdy na koncerty do Niemiec (zwłaszcza te pierwsze) to inny świat, o tyle wyprawa do Los Angeles to inna planeta.
Szacunkowy koszt takiej wyprawy (wliczając w to wygraną aukcję) to w zależności czy pojechałbym sam czy zdecydowałbym się zabrać tłumacza, co pomiędzy dwanaście a dwadzieścia tysięcy. Dolarów.

PS. Przedstawione wydarzenia są zgodne z faktycznym ich przebiegiem.
PS 2. Dziękuję niemieckim fanom za liczne przybycie i stworzoną atmosferę. Jak zwykle pokazali, że zawsze można na nich liczyć.
PS 3. Dziękuję bezimiennej Fince, Ivonne i całej ekipie za miłe towarzystwo.
PS 4. Alanis.... przepraszam że zwątpiłem, że w Ciebie nie wierzyłem, wybacz... Stóp Twoich niegodnym całować!
PS 5. Wrogów informuję, że ponieśli sromotną klęskę.
PS 6. Przyjaciół nigdy nie miałem, nie mam i chyba mieć nie będę. Dlatego ogromny sukces jaki stał się moim udziałem jest tylko moim udziałem i niczyim więcej.

Co, jeśli wszystko to było złudzeniem...?
To znaczy, że Boga nie ma...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group :: FI Theme
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Regulamin