Forum AlanisWeb Strona Główna FAQ Użytkownicy Szukaj Grupy Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości Zaloguj Rejestracja
AlanisWeb
Forum Fanów ALANIS MORISSETTE
 Szkoła uwodzenia, czyli Alanis w Hamburgu Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Drake
*****


Dołączył: 06 Maj 2008
Posty: 319
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:40, 01 Cze 2014 Powrót do góry

Guardian Angel Tour

Congress Centrum CCH, Saal 1, Hamburg , Germany, November 18th 2012



Szybko i sprawnie odnalazłem miejsce za które zapłaciłem. Pociąg ruszył, pędził bezgłośnie na północ. Przyglądałem się niespotykanym widokom farmy wiatrowe, długie tunele przez które jechało się kilka minut. Nawet pola uprawne były inne. Odpoczywałem rozparty w wygodnym fotelu. Tym razem żaden rozwrzeszczany bachor mi nie przeszkadzał. Jedyną rzeczą, która mnie niepokoiła, był deszcz. Przelotny, ale czym bliżej Hamburga tym był częstszy oraz intensywniejszy.
Wreszcie jest. Hamburg. Dworzec główny, który wcale nie nazywa się główny (hauptbahnhof), tylko Hamburg-Altona. Znam to miasto bardzo dobrze, jak mało które. To już trzecia wizyta.
Hala dworcowa jest obrzydliwa, ponura, brudna i przeraźliwie zimna. Pociągi zjeżdżają pod ziemię; oprócz tego jest jeszcze dwa poziomy (normalny poziom czyli poziom gruntu oraz piętro). Jest trzecia po południu, czasu mam sporo. Czuję się dobrze, nogi nie bolą a samotność nie dokucza. Będę czuł się jeszcze lepiej, gdy znajdę coś do jedzenia. Okazji ku temu nie brakuje wokół mnóstwo witryn kuszących smakowitymi widokami. I mnóstwo ludzi, spieszących we wszystkich możliwych kierunkach. Doskonale anonimowych.
Miałem ochotę na coś gorącego i pożywnego. Najchętniej zjadłbym.... pizzę. Pozostała ochota z wczorajszego dnia, z Frankfurtu. Przeszedłem wzdłuż witryn i znalazłem. Pizza Hut. Wcale nie przez przypadek. Wiedziałem, że tam będzie. Pamiętałem z czasów poprzednich wizyt. Pizza Hut jest również na dworcu w Kolonii. Ta wiedza może się jeszcze przydać, kiedyś.
Wydział zamiejscowy nie wygląda tak jak prawdziwa pizzeria i serwowany produkt jest inny. Pizza salami. Ćwiartka mniej więcej dwudziestopięciocentymetrowej pizzy, na tekturce, z wyglądu przypominająca trochę gotowe wyroby z sieci popularnych marketów, przygotowane do odmrożenia i zjedzenia. Nijak to się ma do prawdziwej robionej pizzy z Pizza Hut (cenowo również, bowiem tamte są kilkakrotnie droższe), ale porównywanie tegoż do tandetnej mrożonki byłoby wielce krzywdzące, ponieważ pizza jest gorąca, tłusta, pięknie pachnie i smakuje nie gorzej niż te wyjątkowo markowe. Do tego pół litra coli, wszystko za trzy trzydzieści. Czego chcieć więcej? Owszem, można chcieć. Więcej. Uznałem, że jedna porcja to stanowczo za mało, poszedłem więc po kolejną, tym razem już bez coli. W końcu ostatni raz jadłem... dokładnie dwadzieścia cztery godziny temu. Wspaniała kuracja odchudzająca.
Wszędzie kręci się mnóstwo ludzi, znalezienie wolnego miejsca jest nie lada wyczynem. Ale ja znalazłem - właściwie bez trudu. Usiadłem na barowym stołku, przy blacie długości jakichś trzech metrów. Mimo powszechnego tłoku tam prawie nikt nie siedział. Po chwili zrozumiałem dlaczego.
Na drugim końcu siedział chłopak, jadł frytki z papierowego kubka. Miał czarne kręcone włosy, ciemną karnację, ubiór oraz wygląd typowego bezdomnego. Facet śmierdział. Z całej gamy rozmaitych smrodów na pierwszy plan wybijał się przykry zapach moczu. Odległość jaka nas dzieliła nie była wystarczającą barierą, ale się nie odsuwałem (nie mogłem, ponieważ siedziałem na skrajnym stołku i odsunąć się nie miałem gdzie), nie uciekałem, nie szukałem innego miejsca. W zasadzie mi to nie przeszkadzało. W trasie wiele razy doświadczałem chłodu, głodu i smrodu byłem przyzwyczajony.
Chłopak zagadał do mnie. poprosił o dwa euro, na colę. Poszperałem w kieszeniach, zebrałem drobiazgi. Uzbierało się tego euro sześćdziesiąt. Ale na moją uwagę, że mam tylko tyle, chłopak odrzekł, że miało być dwa euro. Już, już miałem odpowiedź na końcu języka, ale..... podałem mu monetę. Chłopak starannie ją schował i coli nie kupił.
Wszyscy, którzy mnie znają, uważają, że jestem chytrusem i sknerą. Cóż, na taką a nie inną opinię pracowałem starannie przez lata i trudno z nią polemizować. Skąd więc u mnie taka niespotykana hojność? Gdy jestem w trasie w zasadzie nigdy nie odmawiam temu, kto mnie o pomoc poprosi, a niemieccy bezdomni wydają mi się bardziej bezdomni niż nasi.
Posilając się dostrzegłem, jak jeden z klientów rozmawia z kimś z personelu. Patrzył przy tym na tego chłopaka w dość wymowny sposób, który nie pozostawiał wątpliwości co do treści rozmowy. Sugerował, żeby go wyrzucić.
Co o nim wiesz, żeby tak go traktować i oceniać w jednoznaczny i kategoryczny sposób? Co wiesz o okolicznościach, które zmusiły go do wyjścia na ulicę? Nie wydaje mi się, żeby stał się bezdomnym bo ma takie hobby. Może zachorował i stracił wszystko co miał, może utracił bliskich i to doprowadziło go na skraj rozpaczy, może porzuciła go kobieta, którą kochał najbardziej na świecie?
Skąd masz pewność, że przejdziesz przez życie bez szwanku, że będziesz się cieszył dobrym zdrowiem do późnej starości? Może za miesiąc, za rok, za lat kilka stoczysz się na skraj przepaści, zamienicie się miejscami... jak będziesz się czuł, gdy ktoś każe cię wyrzucić, jak psa?
Nigdy nie gardziłem takimi ludźmi ani nie czułem się lepszy od nich. Niby czemu miałbym? Tylko dlatego, że podróżuję po obcym kraju wydając lekką ręką setki euro, spełniam marzenia, bo mnie na to stać... a jego nie? Bo jego marzeniem jest pełny brzuch i ciepły kąt, a mnie stać na więcej? To jest wystarczający powód? Dlatego, że mnie się poszczęściło a jemu nie? Przecież to się może szybko zmienić.
Jakim trzeba być człowiekiem by wyjść na ulicę i żebrać, by podejść do obcych ludzi i prosić o pieniądze lub coś innego, pokornie prosić. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie siebie na jego miejscu. jestem na to zbyt dumny. A może jest tak, że po przekroczeniu granicy rozpaczy znikają wszelkie bariery i robi się wszystko aby przeżyć? Obym się nigdy nie przekonał.
Fajnie się siedzi, w cieple, jest naprawdę przytulnie, ale trzeba się ruszyć, bo czas ucieka. Koncert odbędzie się w Centrum Kongresowym, dokładnie w tym samym miejscu co dwa poprzednie na których byłem. Do centrum niedaleko, ale nikt mnie tam nie zaniesie jeśli sam nie pójdę.
Ruszyłem do drzwi wejściowych i..... pada deszcz. Niewielki, ale to gęsta mżawka, z gatunku tych, która szybko przemoczy, jeśli się nie posiada wierzchniego okrycia. Ja posiadam, ale żeby ruszyć w miasto, nie przemoknąć i się nie przeziębić, musiałbym założyć czapkę. Tego chciałem za wszelką cenę uniknąć, bowiem po czapce włosy wyglądają fatalnie, a nie będę mył głowy przed koncertem. Więc jakże mam stanąć przed Alanis, tak blisko, z włosami w nieładzie? Jeszcze się przestraszy i ucieknie. Postanowiłem przeczekać deszcz, mając nadzieję, że padać przestanie.
Przechadzałem się więc powoli głównym traktem komunikacyjnym łączącym dwa wyjścia z hali dworcowej. Wokół mnóstwo ludzi, na których nie zwracam uwagi, aż tu nagle... Nie, niemożliwe. To nie może być prawda. Wydawało mi się, że przed chwilą minął mnie.... mój ulubiony Niemiec! Obejrzałem się szybko, ale zniknął w tłumie. Musiało mi się zdawać...
Co by się stało, gdyby tak po hali dworcowej przechadzała się Alanis? Ciekawe ilu ludzi by ją rozpoznało i jaka byłaby ich reakcja. Co by się stało, gdyby ją spotkał i jaka byłaby moja reakcja. Pewno uznałbym, że to nie Ona, że to niemożliwe.
Tymczasem czas mija, a deszcz zamiast ustać jeszcze się wzmaga. Nie mogę czekać tak długo, ponieważ robi się coraz ciemniej. Postanowiłem ruszać. Naciągnąłem czapkę na uszy i wyciągnąłem mapę. Drogę do Centrum Kongresowego znam i mogę się bez niej obyć, ale póki co wcale tam się nie wybieram. Zmierzam do hotelu, a z niego dopiero na koncert.
Hotel. Sprawa jest o tyle łatwa, że miejsce koncertu położone jest w centrum miasta, gdzie hoteli nie brakuje. Mogłem wybierać, przebierać do woli, pod zwykłymi i koniecznymi warunkami, czyli łazienka w pokoju i całodobowa recepcja. Wybrałem taki, który leży najbliżej Centrum Kongresowego. Hotel Bellmoor. Spełniał wszystkie warunki, a mieści się przy ulicy po drugiej stronie parku botanicznego gdzie leży miejsce koncertu. Wystarczy przejść ulicę i już. Jakieś sto metrów. Pięknie. Nie będę się po nocy włóczył. Trzy gwiazdki, za równe osiemdziesiąt dwa euro, czyli trzysta trzydzieści sześć ówczesnych złotych. Ze śniadaniem. Dużo? Ano niemało, ale ceny hoteli w Hamburgu są dużo wyższe niż w innych miastach w których je rezerwowałem. I to wyższe o połowę! Nie mam pojęcia czemu...
Ruszyłem. W zapadającym zmierzchu i deszczu, który padał coraz mocniej. Droga była łatwa, ale gdy doszedłem do wiaduktu, przeszedłem pod nim, na drugą stronę, i tam musiałem posiłkować się mapą. Cały czas prosto, potem duże skrzyżowanie i już. Moorweidenstrabe. Cicha uliczka, leżąca pod koronami dużych drzew.
Lubię Hamburg. To miasto, które ma duszę. Tworzą ją różne zakamarki, stare i zaniedbane budynki, tajemnicze miejsca i takie właśnie uliczki jak ta. Gdzieś tu ma być mój hotel; szukam i podobnie jak wczoraj we Frankfurcie hotelu nie znalazłem. Muszę więc zrobić to samo co we Frankfurcie sięgnąć po kartkę z rezerwacją i sprawdzić pod jakim numerem się kryje. Niełatwo to zrobić gdy pada deszcz..
Znalazłem. Okazały budynek. Wkraczam na schody.. drzwi otwierają się przede mną, bez niczyjej pomocy. Wchodzę do środka, rozglądam się wokół... gdzie ten hotel? Niewielki hol, szyb windy i schody. W pobliżu nie ma nikogo, wchodzę na piętro. Znowu hol, od którego rozchodzą się dwa korytarze, zakończone masywnymi, ozdobnymi drzwiami. Na ścianie obok złocona tabliczka, z nazwą hotelu. Tyle tylko, że nie mojego. Aha, więc każde piętro to osobny hotel. Wchodzę z mozołem na kolejne piętro, schody są wysokie. Wysokie piętra, ozdobne gzymsy, wysokie drzwi. Stare budownictwo. Budynek musi mieć ze sto lat.
Wchodzę coraz wyżej mając nadzieję, że znajdę hotel zanim skończą się piętra. Zdyszany, spocony; wędrówka z dworca była krótka, ale intensywna, szczelnie opatulony, w zimowej czapce naciągniętej na czoło, chociaż wcale nie było zimno.
Znalazłem. Na piątym piętrze, w korytarzu po prawej stronie. Pośrodku drzwi znajduje się dzwonek, nadusiłem go. Drzwi otworzył wiekowy mężczyzna, z kilkudniowym zarostem, o ruchach tyle dostojnych co przemyślanych i powolnych. Wyjaśniłem z czym przybywam, wpuścił mnie do środka.
Recepcja była przestronnym i pustawym pomieszczeniem, urządzonym w stylu minionych epok. Stała tam zabytkowa kanapa, na której nigdy bym nie usiadł, w obawie przed jej zabrudzeniem czy zniszczeniem. Dopiero po powrocie do domu sprawdziłem to i owo okazało się, że pełna nazwa hotelu brzmi Hotel Bellmoor im Dammtorpalais, czyli hotel Bellmoor w pałacu Dammtor;. Cholera, jestem w pałacu. Niezła jazda.
Zaczęliśmy rozmawiać; starszy pan okazał się miłym i serdecznym człowiekiem. Narzekałem na pogodę, że pada deszcz.
- Z Hamburgiem jest taki problem, że tu zawsze pada odparł z kamienną miną taki mamy klimat.
Cóż... byłem w Hamburgu dwa razy i faktycznie padało. Jeden raz.
Powiedziałem, że przyjechałem z Polski, zdradziłem też, że przybyłem na koncert Alanis.
- Nie ty jeden rzekł niewzruszony rozmówca, taki tonem, jakby doskonale wiedział kim Ona jest, ba, jakby był Jej wieloletnim przyjacielem. Bardzo mnie tym zaskoczył; myślałem, że będę musiał tłumaczyć... co z przyjemnością bym uczynił. Powiedziałem, że koncert odbędzie się w Centrum Kongresowym, że byłem tam już dwa razy i że to całkiem blisko, od hotelu.
- Pokażę Ci rzekł, po czym udaliśmy się w stronę otwartego okna, z panoramą nocnego miasta centrum jest tam gdzie to światło. Musisz iść cały czas prosto, pod górę.
Dostałem klucz do pokoju, prawdziwy klucz, duży i staroświecki, nie kartę magnetyczną do otwierania drzwi. Do omówienia została jeszcze tylko jedna sprawa.
- Za chwilę będę musiał iść i wrócę późno powiedziałem.
- Recepcja jest czynna do dwudziestej drugiej oświadczył, bez cienia uśmiechu. Jak to... w opisie hotelu wyraźnie stoi, że recepcja jest całodobowa! Gdybym wiedział jak sprawy stoją, na pewno bym się tutaj nie zatrzymał.
- Jak więc wrócę?
- Dam ci klucz, który otwiera wszystkie drzwi.
Nie bardzo uspokoiła mnie ta odpowiedź, jakoś mu nie ufałem. Ale... cóż mogłem zrobić? Udałem się do pokoju.
Pokój niezbyt duży, łóżko, dwie niewielkie szafki po obu jego stronach, telewizor i stolik. Rozpakowałem plecak i udałem się do łazienki. Hmm.... nie, nie chodzi o to, że było brudno. Wszystko było stare, sprzed wielu, wielu lat. Płytki, kafelki, umywalka, armatura, kabina prysznicowa. Miałem wrażenie, że wszystko to jest niehigieniczne, niedostatecznie odkażone, przeżarte brudem, który wlazł w pory kamienia i usadowił się tam na dobre, tak, że niepodobna go usunąć. Brzydziłem się tego dotykać.
Wróciłem do pokoju i przyjrzałem się otoczeniu. Na stoliku, tym obok telewizora, był... jakby duży wazon, a w nim litrowa butelka, o nieustalonej zawartości. Obok szklanka. Pomyślałem, że to... butelka wódki. Pomysł wariacki, ale właśnie to przyszło mi do głowy. Odkręciłem, powąchałem. Woda mineralna, niegazowana.
Obok leżało jabłko. Duże, błyszczące i zielone. Bardzo takie lubię, zwłaszcza jeść. Zająłbym się nim na pewno, ale miałem mało czasu i generalnie nie przybyłem tutaj żeby obżerać się jabłkami. Cele miałem inne, górnolotne. A gdyby tak..
- Co to jest?
- Jabłko. Nie widać?
- Widać. Ale..
- Jabłko. Dla Alanis?
- Dla Alanis...?
- Tak.
- Czy aby nie zatrute..?
- Ależ skąd!
- A jeśli..? Kto ją obudzi..?
- Ja. Wszak może uczynić to ten, kto kocha ją najbardziej.
Przez kilka chwil stałem wpatrzony w jabłko. Głowę bym dał, że zanim udałem się do łazienki jabłka nie było. A teraz jest. Dziwne... Nic to; wyjrzałem przez okno i zauważyłem, że przestało padać.
Założyłem słynną koszulkę, koszulę i polar. Zabrałem plecak, a w nim tylko zeszyt z biletami i mapę (nauczony doświadczeniem dnia poprzedniego). Wpół do szóstej. Pora wybrać się na koncert, po którym tak wiele sobie obiecywałem.
- Czy mógłby mi pan dać ten klucz o którym mówiliśmy? spytałem w recepcji ten otwierający wszystkie drzwi?
- To właśnie ten klucz odparł mój rozmówca, pokazując na klucz jaki otrzymałem już wcześniej. Skoro tak....
Centrum Kongresowe znajdowało się niedaleko, tuż obok. Wystarczyło, że wychodząc z hotelu skręciłem w prawo, przeszedłem kilkadziesiąt metrów, dotarłem do skrzyżowania i miejsce koncertu było w parku botanicznym, dokładnie po drugiej stronie ulicy. Bardzo blisko, ale gdy przekroczyłem jezdnię okazało się, że drogę zagradzają tory kolejowe! W dodatku nie da się ich nielegalnie przekroczyć, ponieważ ogrodzone są siatką. Cholera, tego nie przewidziałem. Jak do tej pory zawsze do Centrum docierałem z przeciwnego kierunku i o torach nie miałem pojęcia...
Trzeba było iść wzdłuż nich mając nadzieję, że gdzieś uda mi się je przekroczyć. Udało się, ale dopiero gdy trafiłem na kolejne skrzyżowanie i estakadę, aż na rogu parku, po jakichś trzystu metrach. Trochę nadrobiłem drogi, niepotrzebnie, ale wystarczy przejść przez park, na ukos, jedną ze ścieżek, żeby bez problemu znaleźć się przed drzwiami Centrum, przez które wszedłem do środka.
Rozległy hol od którego promieniście rozchodziły się korytarze wyłożony był marmurami; ustawiono tam również kilkanaście wygodnych foteli, które, mimo tak wczesnej pory, w większości były już zajęte, przez osoby wyglądające na fanów Alanis. Cicho i dostojnie jak w kościele, nie wypada odezwać się głośniej. Poza tym snują się jacyś kolesie w garniturach i krawatach, zupełnie jakby Centrum było nie miejscem koncertu tylko ośrodkiem naukowym. Pewnie było i jednym i drugim.
Na środku holu znajdowały się ruchome schody, póki co nieruchome i zagrodzone grubym, ozdobnym sznurem. Właśnie tam trzeba będzie się udać, na spotkanie z Nią. Na razie nie mając nic do roboty kręciłem się tu i ówdzie; niedługo po moim przybyciu zeszedł jeden z członków ekipy technicznej, schodami w dół. Mały człowieczek z kozią bródką. Czekał tam na niego postawny mężczyzna, o czarnych długich włosach, zupełnie nie wyglądający na Niemca, w towarzystwie kobiety, której wygląd jakby budził we mnie bliżej nieokreślone wspomnienia.. Mężczyzny też. Przywitali się serdecznie, a ja kręciłem się w pobliżu, żeby słyszeć o czym mówią (jako że rozmowa toczyła się w języku angielskim). Tematyka była społeczno-obyczajowo-wspominkowa; pytał, czy to jego żona, wspominali dawne czasy, pytał jak mu się żyje, bardzo sobie chwalił wizytę w Brazylii (w ramach obecnej trasy koncertowej), wspomniał także, że wybierają się jeszcze do Azji, Australii i Japonii (co, jak wiadomo, ostatecznie nie doszło do skutku mimo, że koncerty w Australii były awizowane już od wielu miesięcy).
Gdy zaczęli wspominać któryś tam koncert, jak zrobili sobie zdjęcie z Alanis, odszedłem, aby tego nie słuchać. Ogarnął mnie żal, złość, rozczarowanie i wszystko inne. Ja tyle już lat szlifuję bruki i co..? I nic. I nigdy się to nie zmieni. Nigdy. Czemu jest tak, że nagradzani są nie ci, którzy najbardziej na to zasługują..?
- Dostaliście już swoje bilety..? padło nagle pytanie, głośno i wyraźnie (w ogóle facet mówił głośno, nie trzeba było stać szczególnie blisko żeby wszystko słyszeć). Zelektryzowało mnie to.
- Jeszcze nie odparł ten czarnowłosy i przystojny. To zelektryzowało mnie jeszcze bardziej.
Przecież mam dwa dodatkowe bilety, na świetne miejsca, które zamierzałem jakoś tutaj sprzedać. Mam to czego potrzebują. Zbliżyłem się więc w celu nawiązania kontaktu wzrokowego i rozmowy, która ma doprowadzić do owocnej transakcji. Problem w tym, że mały człowieczek wrócił do swoich obowiązków, a jego rozmówcy gdzieś się ulotnili. To nic, sprzedam komuś innemu.
Z czasem zaczęło się pojawiać coraz więcej fanów, mimo, że schody ciągle były zamknięte. Zacząłem myśleć o sprzedaży tych biletów na poważnie. Tylko... jak się do tego zabrać? Czas mijał, a ja nie zrobiłem nic. Godzina koncertu zbliżała się nieubłaganie; uruchomiono schody, a przy wejściu stanęło dwóch ochroniarzy. Z tego co zauważyłem kontrola nie była zbyt skrupulatna, wpuszczali bardzo sprawnie.
W pobliżu jednego z wejść (do Centrum prowadzą niejedne drzwi) znajduje się niewielkie, wydzielone pomieszczenie, opisane jako kasa biletowa. Już wcześniej ktoś tam zaglądał, do okienka, od czasu do czasu, pytał o coś, a ja nie miałem pojęcia o co. Nieznajomość języków szkodzi. Teraz przed wejściem do tegoż stanął jakiś chłopak; trzymał przed sobą bilet, w taki sposób, żeby nikt nie miał wątpliwości co do jego intencji. Tymczasem ja posunąłem się do tego, że wyciągnąłem swoje bilety i trzymałem je w dłoni, tak rozłożone, iż było widać, że są trzy. W ten zawoalowany sposób dawałem do zrozumienia, że chcę je sprzedać. Zbliżyłem się dyskretnie do tego chłopaka, tak, żeby sprawdzić na jakie miejsce sprzedaje bilet. Balkon albo coś w tym rodzaju. Jak dla mnie żadna konkurencja.
Tymczasem do kasy ustawiła się kolejka. Wlazłem tam, stałem tuż obok, machałem biletami i nic. Żadnego chętnego..? Już miałem się odezwać, że ma bilety do sprzedania, jakże świetne, ale powstrzymałem się przed realizacją tego niezbyt mądrego pomysłu. Zauważyłem, że tam biletów nikt nie kupuje. Ci co stoją w kolejce odbierają rezerwacje podają nazwisko i dostają koperty, z biletami i wejściówkami za kulisy. Gdzie tu sprawiedliwość..?!
Przyszli także i moi potencjalni kupcy biletów. Facet to Graham-jakiś-tam; mówiłem, że na Niemca nie wygląda. Odebrali bilety... nie wiem na jakie miejsca były te rezerwacje, ale na żadne z najlepszych. Później, na koncercie, w żadnym z trzech najlepszych sektorów ich nie widziałem.
Teraz do Centrum przez każde z możliwych wejść wlewały się nieprzerwane strumienie fanów. Stanąłem przy jednym z nich i zaczęli pojawiać się kupcy na moje bilety. Nieliczni, ale jednak. Oglądali, pytali.... i nic. Wyceniłem je na sto dwadzieścia euro. Jak za dwa bilety, których cena nominalna to osiemdziesiąt dwa, za jeden, to chyba niezbyt dużo.
Czas mija, potencjalnych kupców nadal niewielu... może powinienem stanąć tak jak ten chłopak i trzymać bilety przed sobą. A w życiu! Nigdy się tak nie upokorzę. Jeszcze zobaczyłbym mnie ktoś z ekipy... ależ by się ze mnie śmiali. Muszę ratować honor, chociaż znajdą się i tacy, którzy powiedzą, że honoru nie mam. A to nieprawda.
Chłopak do mnie zagadał; wymieniliśmy kilka uwag, jako koledzy po fachu. Powiedział, że kupca ma, ale jeszcze się zastanawia. Chyba miał na myśli dziewczynę, która z nim dość długo rozmawiała. Szczęściarz, bo u mnie nadal nic. Oczywiście nie będę robił tragedii jeśli żaden kupiec się nie znajdzie... a właśnie się znalazł. Małżeństwo (chyba) w średnim wieku. Mężczyzna ogląda bilety, rozmawia ze mną... po czym odchodzą. Życie toczy się dalej, a oni po jakimś czasie wracają. Rozpoczyna się kolejna runda negocjacji; narzekają, że bilety nie są na sąsiadujące ze sobą miejsca (wiem, to znacznie ogranicza ich atrakcyjność, ale cóż ja biedny mogę zrobić?), ja z kolei obniżam cenę do setki, zachwalam miejsca jak mogę, ale miejsca faktycznie są świetne, nie trzeba ich zachwalać. Facet udaje się do kasy, pożycza mapkę sali i sprawdza czy nie kłamię. Przekonuje się, że nie kłamałem, tym razem nie. Po czym... odchodzą!
Straciłem nadzieję, tym bardziej, że fala kulminacyjna powodzi fanów już minęła. Zbliża się koncert kto miał przyjść, już przyszedł. Gdy podszedł do mnie koleś o azjatyckich rysach i bezczelnym uśmiechem oznajmił, że da dwadzieścia euro, za dwa, powiedziałem sobie DOŚĆ!! Nie pomyślałem, żeby wręczyć te bilety jakimś super laskom, co by nie poszły na zmarnowanie (bilety, nie laski), żebym mógł zanim do akcji wkroczy Alanis mógł pocieszyć oko atrakcyjnymi sąsiadkami. Czemu? Nie wiem. Zwyczajnie nie przyszło mi to do głowy.
Idę na koncert. Dokładnie w tym momencie pojawiło się, nie wiadomo skąd, znajome małżeństwo, facet wyciągnął kilka banknotów, ja starannie przeliczyłem i wręczyłem bilety nowym posiadaczom. Jednak się udało, ale gdyby się nie udało szat bym nie rozdzierał.
Za dziesięć ósma, najwyższy już czas. Wiadomo, że za dziesięć minut na scenie nie zjawi się Alanis; w holu wisi plakat na którym wyszczególniono co i jak, kto o której godzinie. Niemniej jednak za dziesięć minut coś się zacznie wyprawiać, a ja chcę to zobaczyć.
Po rutynowej i pobieżnej kontroli plecaka (w którym prawie nic nie miałem), ruchomymi schodami w górę. Kolejny hol, gdzie kręci się sporo fanów. Jest szatnia, obowiązkowe stoisko z jedzeniem i piciem oraz stoisko z pamiątkami. Dwoma pierwszymi nie byłem zainteresowany w ogóle, natomiast co do ostatniego... pamiątki będę kupował jutro, na ostatnim koncercie. Żeby się teraz nie obciążać i niczego nie taszczyć. Następne ruchome schody, które niosą mnie wprost ku szczęściu... do pomieszczenia, z którego prowadzi wejście na salę. Całe mnóstwo wejść, każde prowadzi do osobnego sektora, doskonale opisane, tak że zgubić się niepodobna. Wybrałem właściwe.
Sala numer jeden w której się znalazłem, jest bardzo nowoczesna, przestronna i funkcjonalna. Według oficjalnych danych posiada trzy tysiące miejsc siedzących (a według nieoficjalnych trzy tysiące trzysta pięćdziesiąt jeden), byłem tu już kiedyś na koncercie, wiadomo kogo. Koncert był świetny, akustyka doskonała, zaś Alanis poświęciła mi wiele uwagi, chociaż byłem dopiero w siódmym rzędzie (a mimo to bardzo blisko sceny). Teraz zmierzałem do drugiego i jeśli wtedy było tak blisko, to teraz...
To teraz skręca mnie z zazdrości, że nie jestem w pierwszym. Ci, którzy tam byli, znajdowali się trochę bliżej sceny niż we Frankfurcie, nieznacznie bliżej z tym, że sytuacja jest nieporównywalna, ponieważ tutaj, w Centrum, scena jest do kolan, około pół metra wysokości (we Frankfurcie była dwa razy wyższa), co potęguje wrażenie bliskości, do tego stopnia, iż wydaje się, że jest na wyciągnięcie ręki. Gdyby ci, którzy byli w pierwszym rzędzie zrobili krok do przodu i wyciągnęli, to faktycznie mogliby ją dotknąć. Nawet Ją, gdyby się zgodziła. Echhh... Natomiast ja, gdy wychyliłem się trochę do przodu (już w trakcie koncertu) byłem nieco dalej niż we Frankfurcie. Czyli oszałamiająco blisko.
Skoro wtedy, przed laty, byłem tak daleko a mimo to Alanis była tak bardzo łaskawa, to teraz, gdy jestem tak blisko... jeśli poświęci mi chociaż połowę uwagi co wtedy.... Oczekiwałem cudów, ba, byłem pewien że się wydarzą. Miałem solidne podstawy aby sądzić, że tak będzie, poparte niezwykłymi zdarzeniami dnia poprzedniego. Niezwykłymi? Alanis robi to za każdym razem, zupełnie jakby stanowiło to zaplanowaną część widowiska, z moim udziałem.
Rozsiadłem się w miękkim i wygodnym fotelu, jest ciepło i przytulnie. W tak komfortowych warunkach mogę czekać tak długo jak będzie trzeba. Bez narzekania.
Sprawdzenie kto siedzi w pierwszym rzędzie, kto jest tym szczęśliwcem było pierwszą rzeczą jaką zrobiłem, tuż po usadowieniu. Sala była prawie w całości wypełniona, niewiele miejsc pozostało wolnych (według oficjalnych danych wszystkie miejsca zostały wyprzedane, podczas koncertu najważniejszego tylko nieliczne pozostały wolne). Ja byłem na środku, przede mną, po lewej stronie, najlepsze miejsce jakie można sobie wymarzyć zajmował... mój ulubiony Niemiec. Tak samo jak kilka lat wcześniej; wtedy byłem dopiero w siódmym rzędzie, teraz tuż za jego plecami. Ale i tak mam świadomość bolesnej porażki, która sprawia, że z nadchodzącego koncertu nie cieszę się tak jak powinienem. Przecież nie tak miało być.. Obok niego, po prawej, jedna z rudych i brzydkich sióstr-bliżniaczek, "mała Niemka", zaś po lewej... kobieta, którą spotkałem na dworcu w Hamburgu!! Mój ulubieniec też tam był. Jakie trzeba mieć "szczęście" by w przelewającej się masie podróżnych spotkać właśnie jego...
Nie mógłbym tak spotkać Alanis, ot tak zwyczajnie, po prostu, jakby mimochodem.... Jakżebym był wtedy szczęśliwy...
Pozostałych osób w pierwszym rzędzie nie znałem, z wyjątkiem... miałem taki plan; wiedziałem, że jedną z nich będzie Marina83, miałem ochotę powiedzieć jej jak bardzo się myli, że dla mnie spotkanie z Alanis, nawet przez kilka sekund, na jakichkolwiek warunkach jest czymś niewiarygodnie wyczekiwanym i upragnionym. I jak bardzo się myli. Ale nie zrobiłem tego. Po pierwsze - wyglądowi który znam z avatara odpowiadają dwie dziewczyny. Nie wiem która z nich jest naprawdę nią - może żadna. Zaś po drugie - do tej pory przeszła mi złość i wylewanie swoich żali na głowę dziewczyny, której jedyną winą jest to, że odważyła się wyrazić swoje zdanie, byłoby najzwyczajniej w świecie głupie.

Zamiast szukać natchnionych usprawiedliwień powiedz lepiej, że nie starczyło ci odwagi.

Cóż...

Patrzyłem na nich markotnym wzrokiem, takich szczęśliwych i podekscytowanych. Było mi żal, ale nie miałem pretensji do siebie. Ze swej strony zrobiłem wszystko co było w mojej mocy. Wykorzystałem każdą szansę, nie popełniłem żadnego błędu, nie ominąłem niczego. Żadnego z jedenastu biletów w pierwszym rzędzie nie można było kupić, ponieważ nikt ich nie sprzedawał. Czy można się temu dziwić? Nie. Gdybym to ja był na ich miejscu... Na pewno znają się z forów, spotkań, zlotów i niezliczonej ilości koncertów na których byli. Można powiedzieć, ze są dobrymi kolegami, może przyjaciółmi. Jeśli ktoś z nich zdobył dodatkowy bilet to nie szukał kupca na internetowych aukcjach lecz oddał go takiej właśnie osobie. Gdybym miał bilet na dobre miejsce, najlepsze, koncert odbywałby się w moim kraju, moim mieście, to chciałbym, żeby obok mnie siedział ktoś kogo znam, kogo lubię, nie zupełnie obcy. Pieniądze nie są najważniejsze. Poza tym wydaje mi się, że najlepsze z biletów nie były załatwiane tak do końca legalnie. Gdy wszedłem na stronę w pierwszej minucie przedsprzedaży najlepsze z biletów już były zarezerwowane, właśnie te, która trafiły w łapy ekipy. Albo są tak cholernie szybcy, albo bilety w ogóle nie trafiły do oficjalnej sprzedaży.
Mimo wszystko liczyłem, że ktoś się skusi. Gdyby wiedzieli ile jestem skłonny zapłacić... Jestem tak blisko, a mimo to o krok za daleko. Do pełni szczęścia zabrakło pół metra...
Koncert niebawem się rozpoczął, na scenie pojawił się duet, którego nie pragnąłem oglądać. Niewiele mnie to obeszło, ale historia lubi się powtarzać. Facet stanął na krańcu sceny i wlepił we mnie swoje chytre oczka. Mimo, że nie byłem w pierwszym rzędzie wypatrzył mnie i znowu się gapi. Odnoszę dziwne wrażenie, że on mnie zna. Znów nie pozostaję obojętny i się uśmiecham. Przyszło mi do głowy głupia myśl; zna mnie stąd, że powiedziała mu o mnie sama Alanis. Zakrawa to na fantastykę oni nie rozmawiają ze sobą o takich rzeczach, a już na pewno o ludziach, którzy są dla nich nikim.
Szczerze powiem, że rozważałem taką możliwość, aby sobie te jego popisy darować i przyjść już po koncercie. Nie chciałem go oglądać ani się denerwować. Oczywiście tak nie zrobiłem, a głównym powodem tegoż jest owa Alanis. Wiedziałem, że się pojawi; skoro pojawiła się we Frankfurcie, to zjawi się i teraz.
Nie przywiązuję większej uwagi do tego co robi on, patrzę w lewo, tam gdzie w luce prowadzącej za kulisy w promieniu światła leniwie tańczą drobinki kurzu. Co rusz pojawia się tam któryś z technicznych, a pewnej chwili zobaczyłem przechodzącą drobną postać, z długimi włosami. Przechodziła z lewa na prawo i widać ją było przez sekundę. Może dwie. Nie tylko ja byłem czujny, jedna z fanek szepnęła, wielce podekscytowana - Alenys.
Gdy przy wyjściu z zaplecza stanął techniczny z mikrofonem na statywie, wiedziałem, że nadchodzi ten czas, właściwy. Wyszła Alenys, powitana nader skromnym aplauzem. Ubrana w powyciągane szare spodnie od dresów, które wisiały jej na tyłku jak na strachu na wróble, czarną mocno wyciętą koszulkę i tenisówki. Wyglądała beznadziejnie i niechlujnie. Ja rozumiem, że jest tutaj prywatnie i póki co nie musi się stroić, ale... taką gwiazdę obowiązują pewne standardy. Nie powinna pokazywać się publicznie w takim stroju, bo to nie przystoi. Jedyne co mi się w Niej podobało (w bieżącym wydaniu) to włosy. Włosy ma piękne, piękniejsze niż zwykle, mnóstwo poplątanych kosmyków, niesamowicie dużo.. Znalazłem tylko jedno nagranie tego występu, które nie do końca oddaje rzeczywistość. Nie wygląda na nim tak tragicznie jak wyglądała naprawdę, a włosów nie ma tak pięknych jak miała.
Gdy się pojawiła w pierwszej chwili miałem ochotę zerwać się na równe nogi, ale nikt tyłka nie ruszył, nawet ekipa (co mnie niezmiernie zdziwiło) więc uległem presji otoczenia i siedziałem, cicho jak mysz pod miotłą. Alanis przechadzała się z jednego końca sceny na drugą, gdy dośpiewywała co było trzeba stała na jednym z krańców, a gdy nie śpiewała to się przechadzała. Świetnie ją widać; nawet teraz, gdy siedzę. Na stojąco będzie widać doskonale.
Koncert obserwuje też znajome małżeństwo; siedzą jeden rząd za mną, po lewej stronie. Jeden z biletów kupili ode mnie, a drugi..? Drugi najwidoczniej kupili od kogoś innego, nieważne.
Zdekoncentrowałem się na chwilę... znaczy się nie patrzyłem na Nią, przez sekundę albo dwie. Niby nic, ale.. gdy wróciłem okazało się, że Alanis na mnie patrzy. Stoi po lewej stronie sceny (czyli tak naprawdę po prawej) i patrzy właśnie na mnie. Patrzy z wyrazem twarzy jakby chciała powiedzieć - ale się porobiło, no nie?. Z wyrazem twarzy przepraszającym i skruszonym, ale w na poły żartobliwy sposób, tak, żebym nie traktował tego zbyt poważnie. Doskonale wiem co i kogo ma na myśli, zwłaszcza, że spojrzała na niego wymownie dla mnie to szok. Również dlatego, że jeszcze nie jestem w koncertowym przebraniu, słynną koszulkę skrywam pod zwyczajnym odzieniem. A mimo to mnie wypatrzyła, bez trudu, mimo iż siedziałem wtulony w fotel i się niczym na tle innych nie wyróżniałem. Teza, jakoby pamiętała i rozpoznawała mnie tylko dzięki tej koszulce może być nieprawdziwa.
Niedługo potem zeszła ze sceny; dokładnie w tym momencie moim rzędem przepychała się jakaś dziewczyna której trzeba było zrobić miejsce. Zasłoniła mi widok i nie wiem jak się rozstali. Wcale tego nie żałuję.

Ona zbliżyła się do niego i pocałowali się.

Dzięki....

Zarządzono przerwę, czas na zmianę wyglądu sceny i przygotowanie jej do kolejnej odsłony tego wieczora. Z racji tego, że nie miałem nic ciekawszego do roboty rozglądałem się po sali, bez celu i sensu. Niewiele ochrony tylko dwóch mężczyzn ubranych w eleganckie garnitury, stojących przed sceną w sposób absolutnie dyskretny i nie rzucający się w oczy.
Spojrzałem w lewo i kątem oka zauważyłem jak znajome małżeństwo przytula się i całuje. Hmmmm.... Nie jestem zwolennikiem publicznego okazywania sobie czułości, zwłaszcza w nachalny sposób. Wynika to głównie z natury introwertyka którym jestem. Więc nie polecam, nie popieram ani nie praktykuję. Chociaż... gdyby Ona była przy mnie, obok... to bym ją obściskiwał i całował na każdym kroku, bez skrępowania. Strumień miłości płynący wprost z głębi serca trudno powstrzymać. Może z nimi jest podobnie..? Cóż, zazdroszczę..
Jeszcze jedno nikogo to nie obchodziło, nikt nie zwracał na nich uwagi, może z wyjątkiem mnie. Ale i ja zerkałem dyskretnie, nie gapiłem się w sposób bezczelny i nachalny. Z drugiej strony byli w miejscu publicznym, teoretycznie miałem prawo się gapić. To jedna z cech narodu niemieckiego, która mi się podoba. Tolerancja. Choćbyś robił nie wiadomo co i wyglądał nie wiadomo jak nikt nie zwróci na ciebie uwagi. A u nas...? Na widok przechodzącego murzyna zamiera ruch uliczny... Zmienia się to, powoli, ale daleka jeszcze droga przed nami...
Miejsca po obu stronach miałem wolne; generalnie w drugim rzędzie wiele miejsc pozostało wolnych. Widocznie bilety się nie sprzedały. To się powoli zmienia, miejsce obok mnie, po prawej zajmuje pewna fanka. Wysoka blondynka w okularach, piękne długie włosy, długie nogi, doskonale widoczne, bo miała krótką spódniczkę. Nienagannie zrobione paznokcie, staranny makijaż. Wyniosła i dystyngowana, z klasą, na odpowiednio wysokim poziomie, co dostrzegłem od pierwszych chwil. Jakbym ją skądś znał, gdzieś widział... Czy to nie ta sama dziewczyna, którą spotkałem tutaj, na koncercie, kilka lat temu? Siedziała wtedy jakieś dwa rzędy za mną, po prawej stronie, tak, że mogłem ją obserwować kątem oka nie odwracając się zbytnio. Świetnie się bawiła.. Siedzimy obok siebie nie odzywając się wcale, oczywiście, bo i o czym tu mówić. Nie wykorzystałem okazji i nie zwróciłem uwagi czy ma obrączkę. Echh...
Koncert Stereolove był niezły, może nawet dobry, ale czy lepszy niż ten z Frankfurtu nie wiem, między innymi dlatego, że odbierałem go w innych warunkach, na siedząco. Na siedząco można oglądać koncert w filharmonii, ale nie rockowy. Na siedząco nawet Alanis traci wiele ze swego uroku. Oczywiście na koncercie wymienionej siedzieć nie zamierzałem. Ale to za chwilę, gdy skończy się kolejna przerwa która właśnie nastała.
W pewnym momencie uznałem, że sytuacja dojrzała do tego, żeby się do właściwego koncertu przygotować. Czyli zdjąć koszulę i ukazać światu słynną koncertową koszulkę. Teoretycznie koncert może się rozpocząć w każdej chwili, chociaż wydaje się, że przerwa jeszcze jakiś czas potrwa. Ale nigdy nic nie wiadomo; nie chciałbym tego robić w pośpiechu, gdy rozpocznie się koncertowe zamieszanie. Wzbraniałem się przed tym jak mogłem, ze względu na ową dziewczynę. Dlatego, że koszulka wygląda fatalnie - spłowiała od słońca, gdzieniegdzie w ciemniejszych miejscach ma jaśniejsze kropki jakby coś wypaliło materiał. Nie wiem skąd się to wzięło, naprawdę. Poza tym, co gorsza, koszulka śmierdzi, więc, niejako automatycznie, ja śmierdzę wraz z nią. Nie pomoże żadne pranie ani wietrzenie, smród wżarł się w materiał i zakorzenił tak głęboko, że usunąć go niepodobna. Jest to zapach stęchlizny i pleśni, może niezbyt nachalny ale wyraźnie wyczuwalny, zwłaszcza z najbliższej odległości. Koszulka powinna trafić na śmietnik już wiele lat temu, ale tak się nie stało co najmniej z dwóch powodów. Byłem w niej na każdym z koncertów i Alanis zapamiętała mnie i rozpoznaje właśnie dzięki niej (ten mit przed godziną upadł.. ale może jest tak, że dzięki niej mnie zapamiętała i teraz nie potrzebuje już koszulki aby mnie rozpoznać), A druga sprawa to... sentyment. Towarzyszyła mi od zawsze i nie wyobrażam sobie, aby mógł założyć na koncert coś innego, chociaż mam koszulek koncertowych bez liku. Mimo to koszulkę należało zmienić, ale w inny, sprytny sposób. Kupić taką samą, podobną, na aukcji. Myślałem o tym, ale okazało się, że to bardzo trudne zadanie. Odkąd śledzę zagraniczne aukcje (czyli od momentu gdy jeżdżę na koncerty) natknąłem się tylko na dwie aukcje których przedmiotem była "moja" koszulka. Pierwsza była dawno temu, wtedy wymiany koszulki nie uznawałem jeszcze za konieczną - poza tym nie przypuszczałem, że moja kariera potrwa tak długo. Druga aukcja była całkiem niedawno - koszulki nie kupiłem, gdyż oznaczona była jako "mała", a ja mały nie jestem i mógłbym wyglądać w niej nader komicznie. No i drugi powód wciąż aktualny. Moja kariera bardzo się przeciągnęła i już dawno powinna być zakończona. Byłaby, gdyby nie to co wydarzyło się w Dusseldorfie....
Dziewczyna narażona więc była na przykre zapachy, ale tylko przez chwilę, ponieważ zbliżyło się znajome małżeństwo. Mężczyzna coś do niej mówił, ona odpowiadała, a ja zupełnie nie wiem czego tyczyła się rozmowa. Nie zrozumiałem, nic a nic. Ale skutek rozmowy był taki, że dziewczyna przesiadła się do sektora obok, tego po prawej stronie, na wyraźnie gorsze miejsce. Ciekawe o co chodziło, kto to był? Znajoma... a może córka? Jeśli tak, to... udała się państwu córeczka, oj udała....
Kupili ode mnie dwa bilety jeden na miejsce w trzecim rzędzie, za mną i jeden obok mnie, po prawej. Skąd więc wzięli ten drugi bilet, na miejsce na którym siedziała kobieta? Kupili go później albo (co bardziej prawdopodobne) mieli wcześniej, zanim kupili bilety ode mnie. Zatem doskonale wiedzieli jakimi biletami dysponuję. Po co była ta maskarada ze sprawdzaniem miejsc na planie sali? Abym sprzedał taniej? Spryciarze....
Mężczyzna siedział teraz obok mnie, zagadał, zaczęliśmy rozmawiać. Standardowa rozmowa, skąd jestem i takie tam. Gdy uchyliłem rąbka tajemnicy, żona powiedziała do męża... coś w ten deseń... to musiał ci Polak, tobie, Niemcowi, bilety na koncert sprzedać. Nie omieszkałem, przy okazji, przedstawić pokrótce swoją alanisową karierę, ze szczególnym uwzględnieniem koncertów w Hamburgu. Nadmieniłem, że się jeszcze do Dusseldorfu wybieram. Powiedziałem, gdzie odbędzie się koncert a on w żaden sposób nie mógł zrozumieć. Wyciągnąłem bilet (z zeszytu, takiego szkolnego, jeszcze z czasów mojej szkoły średniej. Biorąc pod uwagę fakt ile ma lat oraz to, że podróżuje ze mną wiernie od początku można sobie wyobrazić jak on wygląda... rozpada się, rozłazi, poprzecierany w wielu miejscach, z plamami i zaciekami po wielokrotnym przemoczeniu.... wstyd, po trzykroć wstyd. Ale miał go nikt nie oglądać), pokazałem.. nadal nic. Dopiero gdy powiedziałem Philips halle (tak jak na mapie), zamiast Mitsubishi electric (jak na bilecie) wszystko stało się jasne. Wymienność tych nazw stanie się kanwą kilku jeszcze nieporozumień, ale już w Dusseldorfie, dnia następnego.
Od pewnego już czasu "przeżywałem" koncert, im było bliżej tym intensywniej - w kontekście tego co może się wydarzyć i co wydarzyć się powinno. Jestem tak blisko, muszę zrobić co w mojej mocy aby zostać jak najlepiej zauważonym, i dobrze zapamiętanym. To historyczna szansa. Próbowałem to sobie wyobrazić. Pierwszy rząd. Pierwszy rząd będzie mnie zasłaniał. Ci, którzy siedzą po lewej nie będą mi przeszkadzać; Alanis patrząc ponad ich głowami będzie patrzeć w lewo, a mnie tam nie ma. Natomiast gdy zwróci się na prawo... dziewczyna siedząca po prawej jest niższa ode mnie o głowę, a miejsce dokładnie na wprost Niej, to kluczowe, najważniejsze... jest puste. Było puste w Trakcie występu pierwszego supportu, przerwy, występu drugiego, i teraz, tuż przed koncertem fotel jest pusty. Może ktoś nie mógł przybyć, rozchorował się lub z innych nieznanych przyczyn. Może nie zdołał sprzedać biletu. Przyszło mi do głowy, że gdybym wiedział o tym wcześniej mógłbym tam usiąść, jak gdyby nigdy nic. Przecież nikt mnie nie skontroluje; mógłbym tam siedzieć i cieszyć się koncertem, utrzeć nosa ekipie. Najlepsze miejsce jakie istnieje!! Mimo to jest bajecznie - gdy spojrzy w tym kierunku będzie widzieć mnie, bez przeszkód ponieważ nikt mnie nie będzie zasłaniał. Zupełnie tak, jakbym był w pierwszym rzędzie.
W ostatniej chwili, na kilka minut przed rozpoczęciem koncertu pojawił się chłopak i usiadł właśnie tam. Spojrzał na dziewczynę obok i posłał jej przepraszający uśmiech, jakby się znali, chociaż nie zamienili ani słowa. Chłopak ma ciemną karnację, jest dosyć wysoki, a dodatkowo na głowie ma czapkę. Wełnianą i nie zamierza jej zdejmować! Rozpoznałem go - to niejaki Simon (o nicku Sunny), który w wątku dotyczącym koncertu w Hamburgu pisał, że jest w stanie załatwić bilety. Cóż, teraz w to nie wątpię. Sytuacja zmieniła się diametralnie - jakże łatwo spaść z niebo prosto do piekła. Trudno mi wyobrazić sobie jak będzie wyglądał koncert z tą nieoczekiwaną przeszkodą, ale byłem pełen niepokoju i najgorszych przeczuć. Już niebawem się przekonamy.
Światła gasną, a na scenie pojawiają się muzycy, jak zwykle ubrani na czarno. Rozpoczynają od...

I Remain

Czyli żadnego zaskoczenia nie ma i nie będzie. Rozbrzmiewa głos Alanis, której póki co nie ma na scenie. Dlatego na nikim nie robi to specjalnego wrażenia, zwłaszcza na takich starych koncertowych bywalcach jak ja czy ekipa. W pierwszych rzędach są tylko tacy, a w trakcie koncertu nie oglądam się za siebie żeby sprawdzić co takiego robią inni. Dopiero gdy zespół intonuje..

Woman Down

Rozpoczyna się prawdziwy koncert. Na scenie pojawia się Alanis, którą wszak widzieliśmy już wcześniej, ale jakże inna, odmieniona. Na szczęście moje obawy się nie potwierdziły i nie wyszła ubrana tak beznadziejnie jak wcześniej. Na sobie ma czarne spodnie, z białymi lampasami (nie mam pewności czy takie same jak poprzednio, we Frankfurcie, ale na pewno bardzo podobne), czarne buty-kowbojki ze srebrnymi wstawkami (prawie na pewno te sam co ostatnio) i na koniec prawdziwy hit. Biała koszula (bluzka?) długa, prawie do kolan, z zawiniętymi rękawami. Żywcem wyjęta z epoki Jagged Little Pill!! Wygląda w niej obłędnie! Nie, nie sądziłem, że dane mi będzie zobaczyć Alanis w czymś takim, chociaż zawsze o tym marzyłem. Myślałem, że to już przeszłość, a czasu cofnąć przecież nie zdołam. Okazało się, że nie muszę. Jest to dla mnie wielkie zaskoczenie, na plus.
Alanis śpiewa i zachowuje się standardowo, czyli tak jak zawsze podczas tej piosenki. Chodzi po scenie, wraca tyłem, nie odwracając się wcale i co jakiś czas przystaje na najdalszych jej krańcach. Oczywiście jest cudownie, ale dla mnie to za mało. Dokonuję pierwszej i wstępnej oceny po kontem wzajemnych interakcji, co do których miałem absolutną pewność, że takowe nastąpią. Jestem blisko, jestem na środku i to wcale nie jest dobrze. Gdy tak chodzi bardzo się ode mnie oddala, tym bardziej gdy stoi w rogu sceny. Nie ma szans żeby wtedy na mnie spojrzała, chyba że przelotnie i jakimś cudem. Paradoksalnie duże szanse mają wtedy ci, którzy siedzą w pierwszych rzędach dwóch bocznych sektorów. Takie bilety łatwo mogłem kupić, ale nie brałem tego pod uwagę. Dwa boczne sektory są wyraźnie dalej od sceny, poza tym odchylone pod pewnym kątem, zgodnie z konfiguracją samej sceny. Scena przebiega równolegle do centralnego sektora, natomiast tuż poza nim odchyla się do tyłu. Boczne sektory położone są także równolegle do sceny, dlatego muszą być odchylone, ponieważ biegnie ukośnie. Dlatego to oni, mimo znacznie gorszych miejsc, mają większe szanse na nawiązanie z Nią kontaktu wzrokowego, teraz, gdy chodzi. Natomiast gdy stanie przy mikrofonie sytuacja zmieni się diametralnie. Na moją korzyść. Jeszcze nie teraz, ponieważ po Woman Down zaczyna się..

All I Really Want

Alanis sięga po harmonijkę; idzie wzdłuż sceny i nagle, zupełnie niespodziewanie, instrument wypada Jej z dłoni. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Wywołało to pewne poruszenie wśród fanów, nawet konsternację, natomiast nie zraziło samej artystki. Schyliła się błyskawicznie i podniosła harmonijkę, w biegu, zupełnie jakby się nic nie stało. Bo przecież się nie stało, prawda?
Teraz słów kilka o dźwięku. Jest o czym mówić, a właściwie nie ma. Przeżyłem już wiele tras, wiele koncertów, niejednego doświadczyłem, ale tak gównianego dźwięku nie było nigdzie. Jest przytłumiony, nie wybija się żadna częstotliwość, słychać jak z drugiego pokoju. Na oficjalnym DVD Feast on scraps, który w dużej mierze składa się z fragmentów różnych koncertów jest nagranie 21 thing I want in a lover mały jego fragment nagrywano gdzieś zza sceny i efekt jest dokładnie taki o jakim mówię. No, może teraz nie jest aż tak źle, ale niewiele lepiej. Nic dziwnego że muzycy noszą odsłuchy w przeciwnym razie nie słyszeliby tego co i jak grają. Pomyśleć, że kilka lat temu, dokładnie w tej sali, gdy siedziałem w siódmym rzędzie dźwięk był świetny. To zaledwie kilka metrów... niemożliwe, żeby była aż taka różnica. Może generalnie wtedy dźwięk był lepszy a teraz jest gorszy? Aby to sprawdzić musiałbym się przesiąść. Ale ze zrozumiałych względów nie będę tego robił. Nie słychać, ale wciąż jestem tak blisko, chociaż gdy chodzi po scenie to się ode mnie znacznie oddala. Niebawem ma się to zmienić, ponieważ przychodzi kolej na...

You Learn

Alanis dostaje gitarę i zajmuje miejsce przy mikrofonie. Niemal dokładnie na wprost mnie. Przez najbliższe kilka minut nigdzie się nie wybiera. Wie już, że tu jestem i czekam. Wiadomo na co. Oj, będzie się działo! I faktycznie dzieje się, ale wydarzenia przybierają posmak tragedii. Chłopak przede mną, ten sam, który, ku mojej rozpaczy i zawiedzionej nadziei, zajął najlepsze z możliwych miejsc też stoi. Jestem trochę w prawo od środka sceny, on trochę na lewo ode mnie i..... wszystko mi zasłania!! Nie wszystko, ale stojącą przy mikrofonie Alanis. Czyli wszystko. Chłopak jest dosyć wysoki, to jeszcze mógłbym przeboleć, ale na głowie ma czapkę. W sali już zrobiło się gorąco, a facet ma na głowie grubą, wełnianą czapkę! Nieprawdopodobne... Zdjęcie na avatarze na forum też ma w czapce. Tej samej. Widocznie z czapką nigdy się nie rozstaje na moje nieszczęście. Widok zasłania mi nie on, tylko owa czapka. Trzeba coś z tym zrobić, trzeba coś wymyślić, i to szybko! Wcześniej, gdy Alanis była w ruchu to mi nie przeszkadzało, ale teraz... Przesuwam się trochę raz w prawo, raz w lewo. Teraz widzę Ją dobrze. Wprawdzie takimi manewrami mogę przeszkadzać tym, którzy stoją za mną (lub, co gorsza, siedzą), ale mam to gdzieś. Najważniejsze, że ja widzę. Ja widzę Alanis, ale czy Alanis widzi mnie? Pojawiam się i znikam, raz po jednej, to znowu po drugiej stronie. Ona musi grać i śpiewać i na tym głównie się koncentrować. Jeśli nie będę miał stabilnej pozycji nie będzie mnie wypatrywać, czekać aż się pojawię. Po prostu w ogóle na mnie nie spojrzy. Grała, śpiewała... a na mnie w ogóle nie spojrzała. Miałem rację, niestety... Po krótkiej przerwie zaczynają..

Guardian

Teoretycznie największy przebój z najnowszej płyty, chociaż w porównaniu z całokształtem twórczości nie wypada szczególnie imponująco. Nic nie zmienia się na lepsze ciągle staram się przebić przez tą cholerną czapkę. To miał być taki wspaniały, cudowny koncert, niezapomniany. Miał taki być. Ta bliskość i w ogóle.. Tymczasem wyskakuję zza narciarskiej czapki jak diabeł z pudełka i powoli ogarnia mnie czarna rozpacz. Już mnie ogarnęła. Koncert rzeczywiście będzie niezapomniany. Nigdy nie zapomnę tej bezsilności i upokorzenia.
Tymczasem na sali jakby się uspokoiło. Pojawienie się Alanis wzbudziło entuzjazm zgromadzonych fanów (tak naprawdę nie wzbudziło, może w pięcioosobowej ekipie na trzy tysiące zgromadzonych), ale teraz, po trzech utworach, entuzjazm jakby osłabł. Gdy rozpoczął się koncert wszyscy zgodnie wstali (więc nie musiałem się obawiać, że komuś będę zasłaniał); teraz widzę, że niektórzy (nieliczni) na powrót siadają. Niespodziewanie chłopak w czapce usiadł i przeszkoda nagle znikła! To cud! Jak można być w pierwszym rzędzie, zajmować najlepsze miejsce i siedzieć. Nie cieszyć się, nie patrzeć Jej w oczy... Dzięki ci Boże, że stworzyłeś takich kretynów..
A wykonanie dobre, bardzo ekspresyjne. Alanis się postarała. Śpiewa też dobrze. Chyba tak jest, ale tego nie mogę stwierdzić na pewno. Ale skoro fanom bardzo się podobało to pewnie tak było. Tym razem ekipa nie przygotowała żadnej ekstrawaganckiej niespodzianki, chociaż wyróżniała się pozytywnie na tle innych ekspresyjnym szaleństwem.
Alanis stanęła przy mikrofonie i rozpoczęło się...
Perfect

Ale zanim do tego doszło była krótka przerwa, na picie. Na podstawie wcześniejszych doświadczeń i przymiarek do właściwego koncertu spodziewałem się, że będzie wspaniała widoczność, ale ostatecznie właściwy efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. Widzę wszystko z niesamowitą szczegółowością, zupełnie tak, jakbym był o krok od Niej. A przecież nie byłem, niestety..
Z racji tej widoczności po raz pierwszy chyba mogłem przyjrzeć się dokładnie owej ceremonii picia. Alanis ma przygotowanych kilka butelek, które nie mają zwężającej się szyjki. Przypominają trochę butelki w jakich dawniej dostarczało się mleko, jeszcze za czasów komunizmu, ale są od nich nieco mniejsze. Co do zawartości... Dawno temu oglądałem prześmiewczy filmik na którym pokazywano czym jest ta ciecz którą pije Alanis i jak się te butelki napełnia. Na podstawie poczynionych obserwacji wnioskuję, że to sok jabłkowy. Albo coś bardzo podobnego.
Gdy stanęła przed mikrofonem dostrzegłem na nieskazitelnej białej koszuli maleńką plamkę, wielkości paznokcia małego palca. Której, zdaje się, wcześniej tam nie było.
Perfect. Wspaniały utwór z genialnego debiutu. Genialny tekst, świetna muzyka. Piosenka doskonale wykorzystuje specyficzne umiejętności wokalne Alanis. Nie wiem czy inni uważają podobnie, ale jak dla mnie była i jest mocno niedoceniona. Cóż, przepadła w zalewie megaprzebojów. Gdyby ukazała się teraz, w takiej formie, byłaby wielkim hitem.
Alanis stoi przy mikrofonie, śpiewa świetnie, spłata rączki, załamuje palce, mocno przeżywa. Widziałem Perfect na żywo już kilka razy, ale każdy kolejny to dla mnie wielkie przeżycie. Utwór się skończył, zebrała zasłużone brawa, ale w trakcie trwania na mnie nie spojrzała. Ba, nawet nie spojrzała w moim kierunku. Cóż, to dopiero początek, jeszcze się wszystko odmieni. Pozostaję optymistą. Alanis dostaje gitarę i rozpoczyna się...

Receive

Piosenka z nowej płyty, całkiem optymistyczna, co do której zaczynam się powoli przekonywać. Chociaż nadal twierdzę, iż wielkim przebojem nie jest i nigdy nie będzie. Musiałoby by nie być tamtych, naprawdę wielkich.
Jest tak niesamowicie blisko, widzę jak wygląda gitara, gdzie zamocowane są rezerwowe kostki do gry, widzę jak dokładnie wygląda Alanis, bardzo dokładnie. Przyglądam się uważnie, napawam się, chłonę, zupełnie jakbym widział Ją po raz pierwszy. Twarz ma pokrytą makijażem, gruby podkład ze srebrnymi drobinkami ( niewykluczone, że to co opisałem ma jakąś handlową lub zwyczajową nazwę; niestety jej nie znam, bo się nie znam) których maleńkie punkciki błyszczą Jej na twarzy w świetle reflektorów, zwłaszcza wtedy, gdy się rusza lub odwraca. Czyli przez cały czas.
Mówiłem, że nic niewiele słychać, i to była prawda. Słychać niewiele z tego co grają i śpiewa, ale to nie znaczy, że nie słychać niczego poza tym. Właśnie chodzi o to, że słychać. Słychać wszystko. Wszystko co dzieje się na scenie a nie jest nagłośnione i nie wyłapują tego mikrofony. Jak nigdy dotąd.
Dlatego zmieniam poglądy na pewne sprawy. Mówiłem kiedyś, że Alanis na gitarze nie gra. Pozoruje tylko ruch i macha łapką. To jest nieprawda. Alanis gra, wiem to na pewno. Słyszę jak skrobie kostką po strunach, nawet całkiem energicznie. Taki suchy, metaliczny dźwięk.
A więc gra, naprawdę gra. I śpiewa, też naprawdę. I nie zwraca się w moim kierunku, ani na chwilę. I na mnie nie patrzy. Stoję prawie dokładnie na wprost Niej (z czasem zauważyłem, że miejsce obok, to na którym siedzi znajomy byłoby, w kontekście obserwowania mnie przez Alanis, odrobinę lepsze) facet w czapce wciąż siedzi (uprzedzając fakty siedział prawie do końca, od czasu do czasu smyrałem go po czapeczce, ale nie miał do mnie pretensji) i nikt mi nie przeszkadza ani mnie nie zasłania. Nie mam pojęcia o co chodzi... zwłaszcza, że przecież mnie zauważyła, wie o moim istnieniu... Zaczynam się niepokoić.
Gdy następuje..

Right Trough You

Wiem, że marzenia o nawiązaniu kontaktu wzrokowego z Alanis będę musiał odłożyć na później. Chodzi po scenie, z jednego krańca na drugi, a ja słyszę Jej kroki (nie pierwszy raz zresztą). Porusza się... cokolwiek ociężale. Widząc to co widzę i wnioskując po dochodzących ze sceny odgłosach wnioskuję, że waży nieco zbyt dużo niż powinna. Za to śpiewa świetnie, nieco manierycznie, jak zwykle. Przemierza przestrzeń długimi susami i wyciąga się jak wąż. Sprawa wygląda podobnie jak z Perfect. Piosenka jest wspaniała, tekst świetny, muzyka akuratna, ale nikt o niej nie pamięta (no, może z lekka przesadziłem), dlatego, że zginęła w natłoku przebojów jakimi nas wtedy uraczyła. Ja jednak go uwielbiam. Wszystkie piosenki z debiutanckiej płyty uwielbiam. Z wyjątkiem dwóch.
Patrzę na to co się dzieje i mam dziwne, nierzeczywiste wrażenie. Że nie biorę udziału w prawdziwym koncercie, na żywo, tylko oglądam film. Na ogromnym ekranie, największym na świecie. Cóż, może kiedyś, już niedługo będzie możliwe coś takiego. Oglądając prawdziwy film lub koncert będziemy mieli wrażenie, że jesteśmy jego uczestnikami naprawdę, a gdy Alanis (lub ktoś inny) spojrzy w kamerę będzie nam się wydawać, że patrzy na nas. Na razie to niemożliwe, na razie Alanis kończy utwór i po krótkiej przerwie rozpoczyna nowy, czyli..

So Pure

Utwór będący zbiorem zalet wszelakich, posiadający tylko jedną wadę jest zdecydowanie za krótki. Alanis dostaje gitarę, ale gra tylko w refrenach. W refrenach muzycy skaczą, a my skaczemy wraz z nimi. Teoretycznie, gdy robi to tylko ekipa. Reszta albo próbuje coś improwizować albo nic nie robi. Bardzo jestem ciekaw jak to wyglądało na początku, podczas największej popularności Alanis. Czy aktywny udział wszystkich fanów był większy, czy czadu dawała tylko ekipa (w której sformowanie się oraz istnieje od początku alanisowego świata ani przez chwilę nie wątpię). Z własnych obserwacji, na przestrzeni tych lat mogę stwierdzić, że był większy. I jest coraz mniejszy.
Ekipa daje czadu, najbardziej zaś mój ulubieniec, który skacze z lewą ręką uniesioną do góry. Robi tak wiele razy, nie tylko teraz. Chwała im za to, że potrafią. Dobrze, że najlepsze miejsca nie zajmują przypadkowe osoby. Byłoby to żałosne, gdyby usiedli, tak jak Simon. Akurat z tego jestem zadowolony; cóż jednak, skoro nie przekłada się to na żadne praktyczne korzyści. Gapię się na Nią, zaklinam rzeczywistość, ale Ona nawet nie spojrzy w moim kierunku. Sam już nie wiem co o tym myśleć, podejrzewam jakiś spisek. A wystarczyłoby jedno jedyne spojrzenie.. Oczywiście na początek.
Mała Niemka skacze i skacząc obraca się wokół swojej osi, co rozbawiło Alanis. Śmieje się i śpiewa, widać i słychać ten śmiech (wielka szkoda, że w nagraniach jakie istnieją w ogóle tego nie widać ani nie słychać) Zupełnie jak we Frankfurcie. A niby co miała zrobić? Powiedzieć sorry, ale nie mogę już wytrzymać, zejść ze sceny i wyśmiać się do woli? Pewnie nikt nie miałby Jej tego za złe, byłby to ewenement jaki nie zdarzył się jeszcze. Ale kto po czymś takim traktowałby Ją poważnie? Trochę Ją podziwiam za to. Teraz było śmiesznie, a gdyby było strasznie? Zdarzają się przecież nieprzyjemne incydenty, chamskie zaczepki... Musiałaby znieść to z godnością, puścić mimo uszu i śpiewać dalej. Widowisko musi trwać. Chyba, że jest się Tori Amos.
Gdy gasną (efekciarskie) światła i robi się jasno oraz małe zamieszanie związane z krótką przerwą pomiędzy utworami i koniecznością zmiany gitar, Alanis, przez jedną sekundę patrzy na mnie. Nie jest tak, że przeciąga wzrokiem po zgromadzonej publiczności czy mnie szuka popatrzyła dokładnie tam gdzie trzeba, jakby wiedziała gdzie jestem i całą akcję miała zaplanowaną. Cóż... może wiedziała i miała. Spojrzenie chociaż krótkie jest bardzo przenikliwe. Spojrzała na mnie uważnie, na Jej twarzy nie było ani uśmiechu ani, na szczęście, grymasu wściekłości. Za co miałaby być na mnie wściekła że zawsze jestem, wierny, ze spoglądam na Nią z uwielbieniem? Było to spojrzenie krótkie, ale ostre zarazem. Poradziło mnie jak piorun. Odwróciła się i wróciła do koncertu jakby się nic nie stało. Zrobiła kilka kroków w głąb sceny, na palcach, a Jason zaintonował..

Ironic

Największy z największych, to nie dziwne, że od razu zrywa się (umiarkowana) owacja. Oczywiście spodziewałem się, że teraz będzie, oczywiście protestuję przed takim a nie innym ułożeniem setlisty. Różni ludzie mogą wytaczać różne argumenty, ale umieszczanie największego (obok thank u) przeboju w środku koncertu jest głupim pomysłem i tyle. Nie dam się przekonać, że jest inaczej.
Oczywiście śpiewamy, z całych sił, Alanis, jak zawsze, pozwala nam na to. przecież to nasze święto. Śpiewamy, a w refrenach świetnie się bawimy (nie oglądam się za siebie, ale w nagraniach dokonanych z pewnej odległości od sceny widać, że tak naprawdę świetnie bawi się tylko cztery osoby czyli ekipa). Reszta, nie wyłączając mnie, pozostaje w mniejszym lub większym stopniu bierna. Przeważnie w większym. Co do mnie... ja nigdy bardzo ekspresyjny nie byłem, a wraz z upływem lat staję się coraz mniej. Chyba się starzeję.

Fajnie że zauważyłeś...

A swoją drogą... ciekawe, czy Alanis na tym w jakikolwiek sposób zależy czy jest Jej zupełnie obojętne jak my się zachowujemy. Stawiam na to, że nie. Wszak każdy chce być doceniany i widzieć efekty swojej... pracy.
Alanis przechadza się wzdłuż sceny (słyszę kroki) i podstawia nam mikrofon. W pewnym momencie, gdy stała na wprost ekipy i wyciągnęła mikrofon, ten znalazł się zaledwie kilkanaście centymetrów od wyciągniętych rąk. Wtedy momentalnie cofnęła dłoń, jakby w panice, chociaż nikt nie zamierzał za mikrofon łapać, nikt nawet nie zrobił takiego ruchu, jakby zamierzał. Z wyrazem twarzy...hmmm..... udawanego, teatralnego strachu.
Bardzo Ją szanuję i cenię, za mnóstwo rzeczy, ale jednego nie mogę Jej darować kontaktu z fanami. Jego braku.
Wielu artystów, światowego formatu (chociażby Bruce Springsteen) bardzo dba o kontakt z fanami podczas koncertu, ich bliskość. Służą do tego wszelkiego rodzaju rampy i wybiegi sięgające głęboko w tłum. Gdy widzę jak artyści po nich biegają, tak blisko fanów, jak przybijają im piątki.... to serce się kraje. Co niektórzy, bardziej śmiali, schodzą w trakcie koncertu do barierek.... ściskają się z fanami... podstawiają mikrofon... a ekstremalni ryzykanci włażą do sektora, wprost między fanów.
Pomyśleć, że gdyby tak Alanis.... gdybym mógł chociaż dotknąć Jej dłoni... dla Niej to nic nie znaczący gest o którym po kilku sekundach zapomni, dla mnie to cały świat..
Nie wymagam od Niej aż takich poświęceń (chociaż byłoby cudownie), ale niech zrobi cokolwiek. Nie robi nic i nigdy nie robiła. Może się boi, o swoje bezpieczeństwo (chociaż, z tego co wiem, nie ma złych doświadczeń z tym związanych). Tak, rozumiem, ale, dajmy na to Avril Lavigne przybija piątki fanom i nie zauważyłem, żeby chodziła bez ręki (bo kto jej nieopatrznie wyrwał). Wiem, jest gwiazdą, nawet wielką i może robić co zechce, lub nie robić nic. Z jednej strony szanuję Ją za to, że nie mizdrzy się do fanów i nie próbuję podtrzyma popularności tanimi chwytami, które nie mają wiele wspólnego z prawdziwą sztuką, ale z drugiej strony, gdy patrzę co wyprawiają różni artyści i jak szczęśliwi są ich fani, żal serce ściska. Mogłaby coś zrobić, od czasu do czasu, nawet kosztem utraty odrobiny szacunku.
Z drugiej strony... gdyby teraz, przy nadarzającej się okazji doszło do jakiegokolwiek fizycznego kontaktu z ekipą, oszalałbym z zazdrości.

Gdy zbliża się fragment "o mężu" mogłem się spodziewać jakiegoś przedstawienia, I rzeczywiście, Cedric okrył marynarką tym razem Victora (perkusistę), objął go i pocałował. Na ten moment Alanis przestała śpiewać i odczekała aż opadnie wrzawa, którą wywołało niecodzienne widowisko, Niedługo potem piosenka się skończyła, zaś nieprzejednana gwiazda zebrała sporą porcję zasłużonych braw. Przyjęła ją z wdzięcznością kłaniając się nisko.
A potem był...

Havoc

Romantyczny, epicki i wzniosły, z delikatnym akompaniamentem klawiszy. Alanis śpiewa pięknie, bardzo się stara żeby wypaść przekonywująco. Mnie przekonała, chociaż nie do końca. Czy można, wykonując coś któryś raz z kolei przeżywać to w sposób absolutnie wyjątkowy, jak za pierwszym razem? Wątpię. Ciekawe co wtedy myśli. O czym, lub o kim. O mnie na pewno nie, ponieważ konsekwentnie unika prawej strony, z zapałem godnym lepszej sprawy. Jeszcze chwilę temu miałem wątpliwości, które teraz przerodziły się w pewność. To nie przypadek a rozmyślne, celowe działanie. Nie mam pojęcie czemu to robi, a bardzo chciałbym wiedzieć.
Oczywiście może robić co się Jej żywnie podoba, to Ona rozdaje karty, ale straciłem względy dosłownie z dnia na dzień. To się nie dzieje bez przyczyny.
Brałem całą winę na siebie. Pierwsza rzecz jaka przyszła mi do głowy, zupełnie irracjonalna, ale... koncert szanownego mężulka był nagrywany przez kogoś z ekipy. Jeśli Ona obejrzała nagranie przed wyjściem na scenę i zobaczyła moja bierność, postanowiła mnie ukarać, obojętnością. Wiem, wiem, brzmi to wyjątkowo kretyńsko, ale właśnie tak wtedy pomyślałem. Czy tak było czy nie, tego się nie dowiemy, natomiast fakty są takie, że usilnie mnie ignoruje.
Widzę Ją doskonale, o wiele lepiej niżby to wynikało z odległości jak nas dzieli (może dlatego, że oświetlona jest reflektorem i ten kontrast bardzo wyostrza obraz), przyglądam się uważnie, bo drugiej takiej okazji nie będzie. Widzę każdy znamię na Jej skórze, każdy, nawet najmniejszy pieprzyk. Widzę, że gentle tiger ma surowe, marsowe oblicze. I że plamka na koszuli w tajemniczy sposób znikła. Cieszę się tym i to pozwala zapomnieć, łagodzi ból... odrzucenia.
Niby wszystko jest ładnie, ale widzę, że jest zmęczona, bardziej niż powinna być. To się objawia w drobnych gestach, odrobinę wydłużonych frazach, oszczędnych ruchach. Widzę, że się męczy. Cóż.. może ma gorszy dzień, może jest chora lub coś innego. Koncert trzeba zagrać, czy Jej się to podoba czy nie. Fani przybyli, zapłacili i nie można ich zawieść.
Stoimy zasłuchani, zapatrzeni, zaczarowani. Gdy czar pryska nagradzamy czarodziejkę rzęsistymi oklaskami.
Po chwili przerwy Alanis bierze gitarę i rozpoczyna..

Head over feet

Wielki hit, który z miejsca wzbudza niekłamany entuzjazm, nawet tych, którzy zjawili się tutaj przypadkiem. Każdy to zna, zwłaszcza z pokolenia które dorastało wraz z Nią. Wtedy Head over feet leciał na okrągło. Z radia, telewizji, bo internetu nie było. Piękne to były czasy.
Alanis, przy mikrofonie, z akustyczną gitarą, śpiewa i kołysze biodrami, powoli, wcale się przy tym nie spiesząc. Obraz, który widziałem setki razy, zanim jeszcze zobaczyłem Ją na żywo, po raz pierwszy. Teraz, po dwudziestu latach jest tak samo. Prawie.
Nieskazitelna koszula pozostaje wciąż doskonale biała (nic w tym dziwnego przecież zbrudzić się nie miała czym) i nieskazitelna, co jest o tyle dziwne, że Alanis się rusza, biega, co chwila dostaje nową gitarę... a koszula się nie wymięła. Nic a nic. Cóż, może jest z gatunku tych niemnących lub tak dobrze spreparowana, że nic jej nie ruszy.
Wpatruję się w Nią jak zahipnotyzowany, a Ona nic. Bardzo konsekwentnie unika mojej strony. Szczęśliwym zrządzeniem losu facet w czapce usiadł i ciągle siedzi, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby... Gdy on stał, mógłbym powiedzieć przez cały koncert zasłaniał mnie facet w czapce i z tej przyczyny Alanis nie mogła nawiązać kontaktu wzrokowego co za pech. A tak...? Co za pech przyczyna nieznana.
Mimo wyraźnego zmęczenia i ogólnego zniechęcenia Alanis wcale nie pozostaje bierna. Gdy zbliża się fragment ze słowami najlepszy przyjaciel wpatruje się w szczególny sposób i z niesamowitą intensywnością, z wyrazem twarzy, który niepodobna wprost opisać (dodatkowo zmienił się wtedy Jej głos, ale by to zauważyć trzeba oglądać koncert na żywo żadne nagranie nie uchwyciło subtelnej różnicy. Spowodowane jest to tym, że przez te kilkanaście sekund śpiewała... z zaciśniętymi zębami), w jedną osobę. Którą jest mój ulubiony Niemiec. Alanis w ten sposób nazwała go swoim przyjacielem. Ciekaw jestem, czy on, świetnie się w tym momencie bawiący, cokolwiek zauważył i czy jest świadomy tego co zaszło. Tego jak wielkie spotkało go wyróżnienie.
Czy jest mi przykro? Jest, ale nie tak bardzo jak się wydaje, że powinno. Pogodziłem się z porażką już wcześniej, ale mimo to jestem zdumiony. Dokładnie w taki sam sposób Alanis potraktowała mnie, na koncercie w Pradze. Oszalałem wtedy ze szczęścia. Myślałem, w swojej naiwności myślałem, że takie zachowanie Alanis zdarzyło się tylko jeden jedyny raz i w stosunku do mnie. Okazało się, że nie i że nie jestem aż tak wyjątkowy.
I jeszcze jedna, ważna sprawa. Dzisiejsze wydarzenie utwierdza mnie w przekonaniu, że wtedy, w Pradze, mi się nie zdawało. Cóż, sam nie miałem wątpliwości, ale ktoś mógłby pomyśleć, że zmyślam. Przecież Ona, taka gwiazda, a ja taki... maluczki. Owszem, uwielbiam fantazjować, ale relacjonując koncerty nigdy nie popuszczam.... wodzy fantazji.
Wiadomo, że w zaciekłej rywalizacji liczy się tylko on i ja. Póki co, w dniu dzisiejszym, jeden zero dla niego.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Drake dnia Nie 22:41, 01 Cze 2014, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Drake
*****


Dołączył: 06 Maj 2008
Posty: 319
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:42, 01 Cze 2014 Powrót do góry

Po niedługiej przerwie na picie i zmianę instrumentów rozpoczyna się..

Lens

Jeden z nowych utworów, całkiem przyjemny i skoczny, ale bez rewelacji, bez tego czegoś, co powoduje, że człowiek stoi i patrzy jak natchniony, gdy muzyka porami skóry przenika wprost do serca. Dla takich chwil warto żyć.
Teraz jest inaczej, ale mimo to chwila jest podniosła przecież to ciągle ta sama, stara dobra Alanis. Właśnie....
Przyglądam się Jej uważnie; widzę, jak obracają się duże brązowe oczy, aby ani na chwilę nie spocząć na mnie. Nic to. Jeśli mam być szczery i mówić prawdę (jak zawsze), muszę z przykrością stwierdzić, że Alanis wygląda dzisiaj źle. Bardzo źle. Momentami wręcz ohydnie. Tak ohydnie. Na ustach ma czerwoną szminkę; generalnie pomysł malowania tak wydatnych ust (Alanis ma chyba największe usta wśród artystek klasy światowej... no, może Linda Perry ma ciut większe) czerwoną szminką (przez co stają się jeszcze większe) według mnie nie jest dobrym pomysłem. Wygląda karykaturalnie, zwłaszcza wtedy, gdy odwraca się bokiem.
Twarz przykryta warstwą makijażu wydaje się w porządku, ale szyja... Skórę na szyi ma pomarszczoną i tak zniszczoną, jakby miała lat sześćdziesiąt. Jeśli twarz pod warstwą makijażu wygląda podobnie, to... Oglądałem, całkiem niedawno, współczesne zdjęcia Alanis, prywatne i bez makijażu. Moje obawy potwierdziły się, niestety. Wygląda przerażająco staro. Skórę ma pomarszczoną i tak zniszczoną, jakby całymi latami leżała plackiem na słońcu. Tylko oczy pozostały takie same.
Kiedyś, kilka lat temu, widziałem inne zdjęcie. Alanis wyglądała normalnie, ale kilka kroków za Nią szła jakaś Jej ciotka z Los Angeles. Kobieta ma już swoje lata i siłą rzeczy nie wygląda jak nastolatka, ale... pomyślałem, że wygląda jak czarownica. W dodatku strój wskazuje, że usilnie się na zachować pozory młodości. Jeśli kiedyś Alanis będzie wyglądać tak samo.. stanie się karykaturą, parodią samej siebie sprzed lat.

A wczoraj mówiłeś, że Alanis wygląda pięknie..

Bo to prawda. Wczoraj wyglądała pięknie, dzisiaj odrażająco...

Następnie Alanis zaserwowała nam jedną zwrotkę..

I Remain

W celu zamydlenia oczu fanów i sztucznego wydłużenia koncertu. Ja to tak odbieram i zdania nie zmienię. Wciąż rozpamiętuję wcześniejsze wydarzenia i, ponieważ wciąż jest blisko, mam cień nadziei na poprawienie swego losu.
Trzeba mieć pecha by zakochać się w gwieździe, trzeba mieć pecha by trafić na gwiazdę, która traktuje swoich wielbicieli po macoszemu. Lecz czy można nie kochać takiej kobiety..?
Nie chodzi o to, że taki typ urody bardzo mi odpowiada, ale... w tych oczach widzę niezwykłą mądrość. Alanis nie tylko mądrze mówi, ale, o czym jestem przekonany, potrafi również mądrze i twórczo słuchać. Potrafię dać z siebie bardzo wiele, ale oczekuję również, że sporo dostanę (nie tylko po głowie), że kobieta będzie dla mnie źródłem inspiracji.
Alanis, gdyby była zwykłą dziewczyną z sąsiedztwa, nie wielką gwiazdą (tak się składa, że Jej gwiazdorstwo nigdy mnie nie kręciło ani obchodziło), gdyby dysponowała takim potencjałem, zdobyłaby mnie z łatwością. Jak Ona potrafi patrzeć... Powinna założyć szkołę uwodzenia i szkolić adeptki w trudnej sztuce tegoż. I zgarniać ciężką forsę. Skuteczność stuprocentowa.
Teraz przychodzi czas na wielki przebój, czyli..

Uninvited

Zanim do tego doszło, w przerwie gdy zrobiło się małe zamieszanie i zapaliły się światła, Alanis znowu spojrzała na mnie. Jedno krótkie i mocne spojrzenie. Ostre i zdecydowane. Wyraz twarzy miała taki, iż wydawało się, że za chwilę powie tak, ty.. do ciebie mówię.. nie oglądaj się, właśnie ty. Czyli o mnie nie zapomniała. Hmmm.... może jest tak, że w trakcie koncertu oślepiają Ją światła i dlatego na mnie nie patrzy..?
Nie wiem czy byłem świadkiem jakiegoś koncertu, który byłby tego przeboju pozbawiony. Wydaje mi się, że nie. No i dobrze, bowiem piosenka jest wspaniała, epicka i wzniosła. Alanis zawsze staje na wysokości zadania. Chyba jeszcze nigdy nie powiedziałem, że któreś z tych wykonań, na żywo, było złe. To któremu właśnie się przyglądam również takie nie jest. Chociaż, co tu ukrywać, bywały lepsze a nawet znacznie lepsze.
Zaczyna się, wiadomo, przy mikrofonie, w trakcie refrenów są części chodzone, więc na jakikolwiek kontakt wzrokowy nie ma co liczyć. W trakcie Uninvited Alanis zawsze jest odjechana i nie zwraca uwagi na nikogo. Zaś na koniec funduje nam popis machania włosami. Może i szyję ma pomarszczoną jak staruszka, ale włosy ma wspaniałe. Dobrze o tym wie i nimi szpanuje, przechadza się dostojnie kręcąc głową, a włosy, ogromna bezwładna plątanina, nie nadążają za Nią zostając jeszcze przez chwilę w miejscu z którego ewakuowała się właścicielka. W końcu macha nimi jak muzycy Metalliki za najlepszych lat, na koniec stoi pochylona, z włosami prawie do ziemi i wypiętym w stronę widowni tyłeczkiem. A tyłeczek nie jest Jej najmocniejszą stroną, niestety.
Bez chwili przerwy na cokolwiek rozpoczyna się..

You Oughta Know

Wydaje mi się, że podobnie jak w przypadku Uninvited nie zdarzył się koncert z moim udziałem na którym nie byłoby tego utworu. Nie płakałbym, gdyby tym razem go zabrakło. Zamiast tegoż można było wstawić inne, znacznie ciekawsze.
Nigdy nie czułem tego klimatu, nie mój tekst i nie moje emocje, chociaż rzecz jasna fanki są zachwycone. Niemniej jednak doceniam klasę wielkiego przeboju.
Alanis przemierza kolejne metry i odwiedza zakamarki sceny. Cóż... gdybym był w pierwszym rzędzie, ale w którymś z bocznych sektorów, wcale nie miałbym mniejszych szans niż tutaj gdzie jestem teraz. Połowa piosenek jest chodzonych, Alanis wtedy zatrzymuje się na wprost nich i przypuszczam, iż żaden z reflektorów nie świeci Jej w oczy, dlatego, że ustawione są na wprost, a nie po bokach. Ale czy wtedy, mimo to, spojrzałaby na mnie chociaż raz, tak solidnie, soczyście...?
Obejrzałem nagranie z koncertu, dokonane z drugiego rzędy, zza pleców mojego ulubionego Niemca. Przedstawia ono całkiem dobrze sytuację i warunki jakie wtedy panowały. Na tej podstawie mogę stwierdzić, że ci którzy tak byli nie mieli wiele lepiej niż ja. Gdy Alanis chodziła mieliśmy mniej więcej równe szanse, gdy stała przy mikrofonie oczywiście znajdowali się bliżej, jednak mikrofon nie znajdował się przy krańcu sceny lecz w pewnym od niej oddaleniu. Sytuacja, gdy zbliżyła się tak jak w Ironic była jedynym i wyjątkowym przypadkiem.
Mimo wszystko i tak chciałbym tam być, w pierwszym rzędzie. Ze względów prestiżowych.
Następuje przerwa zaś po niej Alanis dostaje gitarę i rozpoczyna się...

Numb

Według mnie najsłabszy z nowo zaprezentowanych utworów, z których żadne nie był wybitnym. Ten zaś jest nudny, monotonny, wpadający niby w psychodelię, która w tym przypadku niespecjalnie się udała. Nie znam się na tym, ale tak myślę, że musiał być łatwy do skomponowania.
Alanis śpiewa i gra, bez udawania, co słychać w aktualnie dostępnej wersji akustycznej, gdy skrobie kostką po strunach. Na koniec rzuca się w wir grania i machania włosami. Potem odkłada gitarę, pozdrawia fanów i ucieka ze sceny.
Zespół gra jeszcze przez czas jakiś, Julian wysuwa się na pierwszy plan i wycina solówkę. Wreszcie i oni porzucają instrumenty i znikają za kulisami.
Zapalają się światła i następuje zmiana scenografii, która przebiega tym sprawniej, że technicznych jest o wiele więcej niż bywało zazwyczaj. Wszyscy ubrani w jednakowe bordowe koszulki. Przygotowują scenę do akustycznego seta, który tym razem nie będzie dla mnie zaskoczeniem, jak we Frankfurcie. Tak również nie powinien być, ponieważ akustyczny set był grany na amerykańskiej części trasy koncertowej. Byłem źle przygotowany, po prostu.
Po stosunkowo krótkiej przerwie pojawia się zespół a w ślad za nim Alanis. Rozpoczynają od...

Hands Clean
Ale zanim do tego doszło, gdy Alanis usadowiła się już na barowym stołku, a zespół nie był jeszcze gotowy i nie bardzo wiedziała co ze sobą zrobić (a wszyscy się na nią gapili, w oczekiwaniu) spojrzała na nas i powiedziała Hi, w sposób tak szczery i naturalny, że skruszyłaby niejedno serce. Moje na pewno.
Hands clean, jeden z ostatnich wielkich przebojów, wypada świetnie w oryginalnej wersji i nie wiele gorzej (jeśli w ogóle) w akustycznej. Osobiście bardziej odpowiada mi ta pierwsza akustyczna wersja jest za bardzo stonowana, romantyczna i nostalgiczna. Lubię romantyczne kawałki, ale romantyczne w oryginale; nie wtedy, gdy próbuje się je przerabiać na siłę. Czasami to się udaje, w tym akurat przypadku wyszło niespecjalnie przekonywująco.
Założyła prawą nogę na lewo i trzyma ją obiema rękami aby nie spadła. Śpiewa odwrócona głównie w lewo, czy totalnie olewanie mojej osoby trwa w najlepsze. Powiedzmy, że zdążyłem się już przyzwyczaić.
Poza tym nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego, o ile koncert Alanis można tak określić. Przed laty, zanim ruszyłem w pierwszą trasę, takie oto nienadzwyczajne wydarzenie, oglądane z drugiego rzędu, w nadzwyczajnej bliskości Alanis przyjąłbym z pocałowaniem ręki (ręki Alanis). Wtedy, gdy była u szczytu sił fizycznych (i umysłowych), otoczona muzykami znacznie lepszymi niż obecni, koncerty były wspaniałe, a Ona kimś absolutnie nieosiągalnym. Na rękach bym Ją nosił. Teraz zresztą też. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że spojrzy na mnie choć jeden raz, zabiłbym go śmiechem. Natomiast stało się jak się stało, co pozwala wnioskować, że można wyjść bez szwanku z każdej, nawet beznadziejnej sytuacji. I zawsze trzeba wierzyć, że się uda. Chociaż znajdą się i tacy, którzy powiedzą, że uda są dwa.
A potem, po krótkiej przerwie, było...

Joining You

Piosenka, której zupełnie się nie spodziewałem (jak chyba wszyscy) i nie powiem, że jestem szczególnie zachwycony, że pojawiła się właśnie teraz. Chociaż.... wydaje mi się, że nigdy jej na żywo nie słyszałem! Jest więc to pewnego rodzaju szczególna okazja (Joining you królował na setlistach trasy Supposed former i w późniejszych latach wykonywany był sporadycznie). Niewątpliwie świetny utwór, przez niektórych fanów uwielbiany i uznawany za kultowy, niemniej jednak ja do nich nie należę. Tak to jest, że niektóre piosenki (i niektóre kobiety) lub się bądź nie lubi bez konkretnego powodu. A właściwie jest jeden, konkretny powód. Tak sam w obu przypadkach. Musi trafić do serca.
Alanis śpiewa i trudno znaleźć większe lub rażące uchybienia, zwłaszcza że wykonuje utwór który sama napisała (i znany głównie z Jej dokonań, uznanych za najlepsze) oraz wtedy, gdy nie do końca się słyszy jak się sprawuje. Wersja jest oczywiście wolniejsza i łagodniejsza od oryginału (elektrycznego), Alanis nie spieszy się i nie forsuje tempa. Patrzymy, słuchamy i nie przeszkadzamy mając świadomość obcowania z czymś wielkim. Tak czy siak, chwila jest wielka. Obcujemy z Artystką światowego formatu, którą kochamy (nie wiem jak oni, ale ja na pewno wprawdzie Ona woli patrzeć w ścianę zamiast na mnie, ale nic to. Właściwie wcale się Jej nie dziwię przed wyjściem z hotelu spojrzałem w lustro), która może już nigdy nie zaśpiewa tak jak tu i teraz, po raz drugi.
Zauważyłem, że barowe krzesełko na którym siedzi wyścielane jest miękką poduszeczką, co by panią Artystkę nic nie uwierało.
Gdy wybrzmiały ostatnie dźwięki nagrodziliśmy Ją wielką owacją. Ona również bije brawo, nie wiem czy dla nas czy sama dla siebie. W każdym razie należą się Jej. Nietrudno zgadnąć, że widowisko dobiega końca. Została już tylko jedna piosenka.

Hand In My Pocket

Wielki przebój, ale w wersji akustycznej, zwłaszcza w smutno-nostalgicznej aranżacji wiele traci. W sumie i tak jest fajnie, bo harmonijka i tego typu klimaty. Alanis, uśmiechnięta od ucha do ucha, śpiewa spokojnie, nigdzie się Jej nie spieszy, a i nam również.
Przy okazji wspominam cudowne chwile sprzed dwóch dni, gdzie Alanis, właśnie podczas tej piosenki patrzyła na mnie przez niewiarygodnie długie dwanaście sekund. Niestety teraz spojrzeć na mnie nie raczy, chociaż stoję tuż przed Nią i wyciągam się jak długi, żeby być bliżej, najbliżej jak się da, wchodząc facetowi w czapce na głowę. To znaczy na czapkę. Wszystko na próżno...
Zaskoczyła mnie jeszcze jedna rzecz. Alanis ma koszulę z podwiniętymi rękawami, mniej więcej do wysokości łokcia. Podwinięcie kończy się tuż za łokciem, nie przed. Przez cały koncert, chodzenia, biegania, skakania, grania i śpiewania żaden z rękawów się nie odwinął. Mało tego, żaden z nich nie wygląda jakby miał na to ochotę. Ja czasami noszę koszulę i zawijam rękawy, które po pewnym czasie same się odwijają. Nawet nic nie robienia. A Jej się nic nie odwija. Nie wiem jaka jest tego przyczyna. Może taki typ koszuli, w której rękawy raz zawinięte się nie odwijają, może ma bardzo ciasno zawinięte i dlatego. Ale gdyby tak było krępowałoby Jej swobodę ruchów. Kolejna zagadka, która nie zostanie rozwiązana. I nie zostanie, ponieważ Alanis posyła nam całusy i znika za kulisami. W podskokach.
Do pracy rusza ekipa techniczna, szybko zmieniają wystrój z akustycznego na elektryczny i już po chwili mała Bogini zjawia się na..

Thank You

Zaczyna klaskać, my to podchwytujemy. Atmosfera jest gorąca, jak zwykle wtedy, gdy wiadomo, że to koniec i za chwilę nie będzie ani Jej ani nas. Dlatego wykorzystujemy każdą sekundę.
Niestety chłopak w czapce wstał i znowu zasłania mi widok. Pomyśleć... gdyby tak stał przez cały czas, koncert byłby koszmarem. Wprawdzie Ona i tak na mnie nie spojrzała, ale za to ja widziałem Ją. Napatrzyłem się do woli, jak nigdy dotąd.
Macha łapkami, drepcze w miejscu, bierze się pod boki i palcem wskazuje na sufit. Czyli zachowuje się standardowo.
Ja myślami jestem już przy końcu, przy rozdawaniu pamiątek i wiem, że nie będę w stanie zrobić nic, absolutnie nic. I ta świadomość dodatkowo mnie rani.
Rzeczywiście, gdy Alanis żegna się z nami i znika za kulisami aby więcej się już nie pojawić muzycy rozdają setlisty, rzucają kostki. Dostają się tylko tym, co w pierwszych rzędach. Miałem pomysł, aby szybko się wydostać, pobiec do przodu i walczyć, ale znajome małżeństwo ani myśli się zbierać. Zablokowali mnie na amen. Gdy już nic nie zostało a muzycy zeszli ze sceny jedna z fanek podchodzi do krańca, wyciąga się jak długa i odrywa jedyną setlistę jaka pozostała. Tą, z której korzystała Alanis. Jako że jest mała i ma krótkie ręce, robi to niechlujnie, spieszy się, pewnie z obawy żeby ktoś z ochrony jej nie przepędził. Odrywa, ale na scenie zostaje jeden z rogów, wciąż przyklejony. Mimo to bardzo jej zazdroszczę. Najgorsza jest ta bezsilność.
W zasadzie można się już zbierać. Wychodzę, nieprzypadkowo puszczając przed sobą fankę z niewiarygodnie pięknym i kształtnym tyłeczkiem. Chociaż oko pocieszę, bo koncert, mimo usilnych starań oraz wielkich oczekiwań muszę zaliczyć do nieudanych. Podobnie nieudany koncert będzie jutro, już to wiem.
Wyszedłem na zewnątrz, ale to co zobaczyłem sprawiło, że stanąłem jak wryty. Otaczała mnie mgła, gęsta jak mleko, widać było może na dwadzieścia metrów.
W przypadku Congress Centrum nie ma czegoś takiego jak backstage, nie ma tylnego wyjścia przy którym można by się zaczaić, w oczekiwaniu na artystkę. W pobliżu wejścia jest zjazd do podziemnego parkingu, który zapewne jest dobrze strzeżony przed amatorami nieoczekiwanych i nieautoryzowanych spotkań, takich jak ja. Nic nie można zrobić, absolutnie nic. Tylko iść do domu. Chyba, że nagle z mgły wyłoni się Alanis. Wtedy porwę Ją, na ręce, i ucieknę. Jeśli przypuszczenia na temat wagi malutkiej są słusznie, nie oddalę się zbyt daleko.
Nie traciłem pewności siebie; droga do hotelu jest prosta, nie sposób się zgubić. Nauczony doświadczeniem wielu poprzednich koncertów starałem się dobrze zapamiętać drogę powrotną, mając świadomość, że będę wracał w nocy. Po zejściu z estakady znajdowałem się w północno-zachodnim narożniku parku, po drugiej stronie ulicy zobaczyłem dziwną konstrukcję. Potężna betonowa wieża wznosiła się na kilkadziesiąt metrów i górowała nad miastem. U szczytu posiadała kopułę z galeryjką i jakby tarasem widokowym przypominała latarnię morską. Hamburg to portowe miasto, więc.... możliwe, że to jakiś zabytek, z dawnych lat. Albo całkiem współczesna wieża ciśnień. Udałem się wtedy jedną ze ścieżek prowadzących przez park, na ukos; cały czas prosto. Doprowadziła mnie bezpośrednio pod drzwi Centrum. Gdy się odwróciłem i spojrzałem za siebie latarnia była doskonale widoczna, górowała na tle czarnego nieba. Nie można zabłądzić, pomyślałem.
Teraz wystarczy odtworzyć tę drogę, w odwrotnym kierunku. Najpierw ścieżka, potem estakada, w prawo, przejście na drugą stronę ulicy i jestem w hotelu. Po kilku metrach okazało się, że wybraną ścieżkę zagradza metalowa brama. Park jest na noc zamykany. Zastanawiałem się czy nie sforsować bramy górą (miała jakiś metr wysokości), ale.... gdyby mnie ktoś zobaczył mógłbym mieć kłopoty. Już miałem kłopoty, ponieważ latarni nie było widać. W tak gęstej mgle nie byłoby jej widać nawet wówczas, gdybym znajdował się dwa razy bliżej. Nie było innego wyjścia jak okrążyć park, dołem, skręcić w prawo i dojść do estakady równoległą ulica.
Więc tak zrobiłem; wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku, aż do chwili, gdy okazało się, że estakady nie ma. A już dawno powinna być. Próbowałem wrócić z powrotem do Centrum i zacząć wszystko od początku, ale się nie udało. Walczyłem jeszcze przez chwilę mając nadzieję, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności odnajdę właściwą drogę. Nie, to bez sensu. Zgubiłem się. Trzeci raz w ogóle i drugi raz z rzędu. Niezła passa.
Nie było powodów do paniki, miałem mapę. Rozpoczęło się żmudne odnajdywanie właściwego kierunku i ustalenie gdzie dokładnie się znajduje. Czyli najbliższe skrzyżowanie, z tabliczką z nazwami ulic. Mgła była tak gęsta, że miałem problem z odczytaniem tabliczki znajdującej się metr ode mnie. Fakt, jest ciemno, ale mimo to... Udało się wpaść na właściwy trop; rozpocząłem mozolny powrót do hotelu. Zimno, dodatkowo mgła się skraplała czy coś w tym rodzaju; po kilkunastu minutach miałem mokre włosy. Nie spieszyłem się aby nie zabłądzić jeszcze bardziej, wciąż poruszałem się właściwie po omacku. Dotarłem do owej latarni; stojąc po drugiej stronie ulicy widziałem tylko podstawę, reszta ginęła we mgle. Wiedziałem, że ona tak jest w przeciwnym razie nie jestem pewny czy bym ją zauważył.
Dotarłem do pałacu, zewnętrzne drzwi otworzyły się same, nie musiałem używać słynnego klucza. Ale w przypadku drzwi prowadzących bezpośrednio do hotelu, z klatki schodowej już owszem. Nie spodziewałem się kłopotów, przecież hotel miałem tak blisko... Gdybym wiedział co się wydarzy wybrałbym Radison Blu hotel przylegający do Centrum, mający z nim wspólny zjazd na parking podziemny i wejście oddalone o pięć metrów. Rozważałem taką opcję, ale... O ile hotel Belmoor jest drogi, to Radison jest o dobre dwieście złotych droższy. Po co narażać się na dodatkowe i niepotrzebne koszty skoro mój hotel leży po drugiej stronie ulicy, pomyślałem. Oczywiście gdybym wiedział... ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Miałem ochotę na to jabłko, które ostatecznie nie przypadło w udziale Alanis, ale posłuchałem głosu rozsądku i zostawiłem go w spokoju. Jabłko można zjeść po sutym posiłku, na deser, ale podane na pusty żołądek mogło mi zaszkodzić. Skorzystałem natomiast z wody mineralnej, którą początkowo wziąłem za wódkę. Opróżniłem połowę. Wypiłbym całą butelkę gdybym posiedział jeszcze trochę. Ale zrobiło się późno i musiałem się położyć, zwłaszcza, że planowałem wcześnie wstać. Więc się położyłem, o w pół do drugiej.
Nie mogłem zasnąć. Nigdy nie zasypiam tak od razu i od zawsze zazdrościłem tym, którzy to potrafią. Myśli kłębią się w głowie i zanim poskromię ów natłok mija zazwyczaj sporo czasu. Dużo lub bardzo dużo. Ale to nie jedyny powód. W nowym miejscu, obcym łóżku nigdy nie czuję się komfortowo i nie sypiam dobrze. Ale decydujący wpływ miało to, że nazajutrz musiałem wcześnie wstać. Pociąg z Hamburga do Dusseldorfu miałem za piętnaście dziewiąta i żadnym innym jechać nie mogłem bo taki miałem bilet, na ten i tylko ten pociąg, w promocji. Połączeń było wiele, w tym co najmniej kilka późniejszych, ale w grę wchodziły tylko te bezpośrednie, bez przesiadki. A takowe były tylko dwa. To ranne, którym miałem zamiar jechać oraz południowe, zbyt późno. Dlatego, że chciałem przyjechać wcześniej i udać się na backstage'a. Raczej dla spokoju sumienia, chociaż... nigdy nic nie wiadomo. Wiele razy zdarzało się przecież, że wychodziłem z tarczą z pozoru beznadziejnych sytuacji. Żadne z połączeń pośrednich nie wchodziło w rachubę ze względu na ową przesiadkę - w Dortchmundzie. Na którą przewoźnik wyznaczył... minutę! Nawet gdybym dworzec w Dortchmundzie znał doskonale (a nigdy tam nie byłem), nawet gdybym znał doskonale i do tego był Niemcem.. nie dałbym rady.
Musiałem więc wcześnie wstać a niczego bardziej nie cierpię niż wczesnego wstawania. Pociąg prawie o dziewiątej, ale trzeba wcześniej wyjść, załatwić wymeldowanie, zjeść śniadanie (rozpoczynało się o siódmej - zapytałem o to portiera dzień wcześniej. Jak się okazało w pokoju, na jednej z szafek przy łóżku miałem oprawny w skórę niezbędnik z potrzebnymi informacjami. Ale nie wiedziałem o tym, pytając), umyć się, ubrać i wstać. Pobudka mniej więcej o wpół do siódmej. Skoro nie było osoby która mogłaby mnie obudzić, obudzić musiałem się sam. Nastawiłem budzik, wewnętrzny, i czuwałem.
Długo nie mogłem zasnąć, właściwe nie wiem czy w ogóle spałem. Jeśli nawet to nie dłużej niż godzinę czy dwie. Byłem gotowy na długo przed godziną o której zamierałem wstać. Się zwlec. W listopadzie o tak wczesnej porze (wpół do siódmej) jest jeszcze ciemno co czyniło procedurę tym boleśniejszą. Zaspany i jeszcze nieprzytomny nie zapalałem światła.
Śniadanie miałem od siódmej (w dni świąteczne zaczynało się później); już dziesięć minut po byłem w jadalni. Musiałem uporać się ze śniadaniem jak najszybciej aby mieć jak najwięcej czasu (na nieprzewidziane zdarzenia) i nie biec do pociągu. stołówka była niewielką i przytulną salką, wszedłem i nie mogłem uwierzyć. Wcześniej, gdy planowałem trasę, szukałem wiadomości o hotelach, warunkach i zasadach w nich panujących itp. N jednym z forum natknąłem się na wątek dotyczący śniadań w formie szwedzkiego stołu (czyli w wersji powszechnie spotykane, takiej, jaką mam obecnie), ktoś pisał, że z tym bywa różnie, że zdarzają się takie, gdzie wybór jest duży, ale i takie, gdzie od stołu (z potrawami, znaczy się) odchodzi się z pustym talerzem. Uznałem, że to określenie nie tyle przesadzone co zwyczajowe, pewnego rodzaju przenośnia i zjawisko w przyrodzie nie występuje. Tymczasem okazało się to prawdą, niestety. Usiadłem przy jednym ze stolików. Owszem, talerzy, sztućców i szklanek było dużo, ale... leżały dwie bułki i zawinięte w papierek coś. Dwie takie rzeczy, chyba masło i serek topiony. Podszedłem do stołu z potrawami... nie stołu; niewielki stolik miał może metr długości i pół metra szerokości. Nie było tam nic - nic co nadawałoby się do zjedzenia. Nalałem soku i wróciłem do stolika. Bułka okazała się nieludzko twarda - może taka spieczona a może zwyczajnie czerstwa. Chyba to pierwsze bo gdy ją kroiłem mocno się kruszyła. Posmarowałem bułkę serkiem i z trudem zjadłem. Oprócz mojego jeszcze dwa stoliki były zajęte. Kątem oka dostrzegłem jak kilku mężczyzn w miłej atmosferze spożywa śniadanie zajadając się jajkami na miękko. O nie... to nie dla mnie. Inny z gości podszedł do stolika, nałożył płatków do miski i zalał to mlekiem. O w życiu.... chyba, że moją "partnerką" byłaby Alanis. Wtedy mógłbym to jeść, wraz z Nią, i jeszcze się uśmiechać.
Ze śniadaniem uwinąłem się błyskawicznie, głównie dlatego, że nie było co jeść. Może i lepiej, bowiem na poważniejsze i długotrwałe obżarstwa i tak czasu nie miałem. Nie chcę zrzucać całej winy tylko na hotel - zjawiłem się bardzo wcześnie i niewykluczone, że gdybym przyszedł później jedzenia byłoby więcej. Chociaż nie sądzę. W Radisonie, hotelu na wysokim poziomie, śniadanie musi być bajeczne. Oto kolejny argument za wyborem tegoż. Sęk w tym, że nie wykorzystałbym w pełni uroków pobytu. Gdybym wyjeżdżał znacznie później mógłbym się rozkoszować i obżerać do woli. Nie miałbym na to czasu, więc nie żałuję, że się tam nie zatrzymałem. Może... następnym razem (na kilka dni przed wyjazdem zajrzałem na stronę Radisona - okazało się, że nie było wolnych miejsc (a tam jest prawie sześćset pokoi!!), więc gdy tysiąc gości wybierze się na śniadanie (wiadomo, że nie wszyscy jednocześnie), już widzę ten tłok. Jadalnia musi być ogromna, może jest kilka sal...
Zjadłem dietetyczne śniadanie, spakowałem się szybko i udałem na portiernię. Zastałem tam innego mężczyznę - wesołego i w sile wieku. Byłem pewien, że wymeldowanie przebiegnie szybko i bezboleśnie, ale...
- Chciałby pan zapłacić kartą? - spytał mężczyzna. Dziwne pytanie, które zbiło mnie z tropu. Jak to zapłacić..? Aha.. z czterech hoteli które rezerwowałem trzy zastrzegło sobie prawo do preautoryzacji karty kredytowej przed zjawieniem się gościa, czyli ściąga płatność w momencie rezerwacji. Jeden hotel tego nie zrobił - właśnie ten, w którym się znajdowałem. Dlatego trzeba było zapłacić za pobyt, przy wymeldowaniu. Niby drobiazg, ale pojawił się pewien problem, a nawet dwa. Kartę kredytową miałem w plecaku, w bocznej kieszonce. Plecak musiałem podnieść i kartę wyciągnąć. Plecak, który towarzyszył mi od początku, na każdej trasie. Miałem go już wtedy, gdy Alanis nagrywała taneczny pop, dlatego wygląda fatalnie. Popękany, mocno zniszczony, brudny, wszystkie metalowe części zaśniedziałe lub zardzewiałe. Albo jedno i drugie. Aż dziw, że do tej pory nie urwało się ucho lub nie zrobiła się dziura, na wylot. Plecak powinien wylądować na śmietniku już wiele lat temu, ale...
W filmie "Potop" jest scena, gdy zhańbiony Kmicic pragnie odkupić swe winy. Postanawia porwać księcia Bogusława, prawdziwego zdrajcę i przekazać w ręce konfederatów. Aby go wywabić zachwala swego konia; przedstawia go jako niezrównanego w boju, wybawcę z niejednej opresji. I prosi o jego przechowanie. Książę, wielki miłośnik koni i niewiast, zachwycony barwnym opisem, mówi..
- To mi go lepiej przedaj.
- Byłoby to tak, jakbym przyjaciela przedawał - odpowiada Kmicic.
Plecak ów jest moim przyjacielem. Niejedno razem przeszliśmy, a przyjaciół się na śmietnik nie wyrzuca. Jednak teraz, gdy musiałem wyciągnąć kartę, było mi wstyd za przyjaciela. Drugi problem pojawił się gdy musiałem potwierdzić transakcję kodem PIN, którego nie pamiętam. Karty kredytowej używam głównie do transakcji interenetowych gdzie żaden numerek nie jest potrzebny. Teraz był, miałem go ze sobą, zapisany w notesiku z którego wyciągnąłem kartę. Notesik, podobnie jak plecak, towarzyszy mi od początku i jest w stanie agonalnym. Pocieszałem się myślą, że owego mężczyzny nie spotkam już nigdy więcej. Ale co o mnie pomyślał to pomyślał.
Karty użyłem, numer podałem, za hotel zapłaciłem.
- Dziękuję powiedział mój rozmówca, po... polsku! Czym niepomiernie mnie zdziwił.
- Mówi pan po polsku.. choć trochę..? - spytałem.
- O nie, tylko dziesięć słów - roześmiał się tamten.
- Do widzenia - rzekł, gdy zbierałem się do odejścia. Po polsku.
- Do widzenia - odparłem, w tym samym języku. I tyle mnie widzieli.
Mimo tak optymistycznego zakończenia pobytu w tym hotelu zdecydowanie nie polecam. Chyba że ascetom, buddyjskim mnichom lub innym masochistom.
Wyszedłem na zewnątrz; było potwornie zimno. Tak zimno, że aż mnie zatkało. Musiało być dobre kilka stopni mrozu. Mokro, pochmurno ale nie pada. Po mgle ani śladu. Spieszyłem na dworzec obserwując przy tym dzieci idące do szkoły. Poniedziałek - normalny dzień pracy i nauki. Brutalna proza życia i ogólny bezsens naszych usilnych starań (a zwłaszcza moich) na chwilę mnie przytłoczyły. Przez chwilę nie miałem ochoty na nic. Jak wysoki był poziom mojej depresji niech zaświadczy fakt, że nie miałem ochoty nawet na koncert Alanis. Totalne załamanie, na szczęście chwilowe.
Do odjazdu pociągu pozostało dwadzieścia minut, na tyle mało, że na spokojny posiłek nie starczyło już czasu. Odszukałem właściwy peron, zszedłem na dół i czekałem. Wraz z niepokojąco liczną grupą innych podróżnych. Podstawił się skład; miałem trudności z odnalezieniem właściwego wagonu (tam gdzie miałem zarezerwowane miejsce), ponieważ schemat rozkładu wagonów na tablicy świetlnej nie odpowiadał rzeczywistości. Spytałem konduktorkę, ta świetną angielszczyzną poinformowała mnie gdzie mam się udać. Aż na sam koniec.... Między czasie peron opustoszał. Wsiadłem i ja. Wprawdzie nie do tego wagonu do którego powinienem, ale bałem się, że pociąg ruszy i odjedzie beze mnie. Niemiecka punktualność może być zabójcza.
Jeszcze nic nie zapowiadało jakże cudownego finału dnia, który właśnie się rozpoczął. Ruszałem, aby wznieść się do wspaniałego lotu, najpiękniejszego z dotychczasowych. Złe miłego początki, ale koniec radosny.

PS. Przedstawione wydarzenia są zgodne z faktycznym ich przebiegiem.
PS 2. Dziękuję niemieckim fanom, że zjawili się tak licznie. Atmosfery wprawdzie nie zrobili, ale chociaż pustych foteli nie było.
PS 3. Dziękuję ekipie, za to, że jak zwykle dała radę.
PS 4. Dziękuję Alanis za koncert. Za nic więcej podziękować Jej nie mogę, chyba że za lekcję pokory jaką mi udzieliła. Okazało się, że nie jestem dla Niej aż tak ważny jak mi się wydawało, że jestem.
PS 5. Wrogowie możecie tryumfować.
PS 6. Przyjaciół nie udało mi się zdobyć, od wczoraj.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Hatsze
******


Dołączył: 25 Gru 2006
Posty: 775
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 21:45, 02 Cze 2014 Powrót do góry

Super relacja, jak zawsze. Dwie herbaty, sorbet mango i "Alanis Morissette Live at Montreux" w słuchawkach... Świetny prezent na urodziny Alanis :-)

jak zawsze trochę brakowało mi ilustracji, więc poszperałam:

Image
Image
Image

"Joining you"
http://youtu.be/tbMJyENjoo4

i słynne "Ego" z Alanis wyglądającą "beznadziejnie i niechlujnie" ;-)
http://youtu.be/MgM2DiNmdQE


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hatsze dnia Pon 21:46, 02 Cze 2014, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Drake
*****


Dołączył: 06 Maj 2008
Posty: 319
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 23:02, 02 Cze 2014 Powrót do góry

Zdjęcia, jak zwykle, nie oddają rzeczywistości.

Widać, że w tej białej koszuli wygląda świetne, ale nie widać pomarszczonej szyi i całej reszty. Niestety, z tak blisko widać było, że pod makijażem wygląda jak.... echhh....

Fragmenty koncertu nie oddają wspaniałej, kameralnej atmosfery. Dźwięk na żywo był o wiele gorszy, natomiast Alanis w "Ego" na tym filmiku wygląda o wiele lepiej niż wyglądała naprawdę.

Do dzisiaj nie rozwiązałem tajemnicy niemnącej się koszuli i nieodwijających się rękawów.

Skoro się podobało... to jutro koncert w Dusseldorfie. A tam działy się rzeczy nieprawdopodobne Exclamation


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Hatsze
******


Dołączył: 25 Gru 2006
Posty: 775
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 22:02, 03 Cze 2014 Powrót do góry

Drake napisał:
Zdjęcia, jak zwykle, nie oddają rzeczywistości.

Widać, że w tej białej koszuli wygląda świetne, ale nie widać pomarszczonej szyi i całej reszty. Niestety, z tak blisko widać było, że pod makijażem wygląda jak.... echhh....


Wydaje mi się, że taki mocny makijaż ją postarza.

Poza tym z wiekiem coraz bardziej na twarzy widać zmęczenie. Na pierwszym koncercie trasy - w Birmingham - wyglądała promiennie i młodzieńczo, na ostatnim koncercie na jakim byłam w Londynie - już dużo starzej.

No i nie zapominajmy, że ona była wtedy 38-letnią świeżo upieczoną mamą, a nie 21 letnią dziewczyną.
Cytat:

Fragmenty koncertu nie oddają wspaniałej, kameralnej atmosfery. Dźwięk na żywo był o wiele gorszy, natomiast Alanis w "Ego" na tym filmiku wygląda o wiele lepiej niż wyglądała naprawdę.


Cóż, kiepski dźwięk to cena jaką się płaci za siedzenie w pierwszych rzędach :-)
Cytat:

Do dzisiaj nie rozwiązałem tajemnicy niemnącej się koszuli i nieodwijających się rękawów.

pewnie bardzo dobrej jakości jedwab i podszyte rękawy :-)

Cytat:

Skoro się podobało... to jutro koncert w Dusseldorfie. A tam działy się rzeczy nieprawdopodobne :!:

Super!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Drake
*****


Dołączył: 06 Maj 2008
Posty: 319
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 22:11, 03 Cze 2014 Powrót do góry

Właśnie ten makijaż pozwolił ukryć starość. Natomiast bardzo postarzała Ją ta agresywna szminka. Generalnie się postarzała, niestety...

Dźwięku praktycznie żadnego nie było, ale dzieki temu słyszałem wszystko ze sceny, jakby to był koncert umplugged. Coś niesamowitego!

A więc proszę, koncert w Dusseldorfie. Nie napisałem tego przez noc, recenzje były gotowe od pół roku Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Hatsze
******


Dołączył: 25 Gru 2006
Posty: 775
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Śro 12:25, 11 Cze 2014 Powrót do góry

Image
Drake i jego Bogini :-)
[link widoczny dla zalogowanych]

Kolejną recenzję zostawię sobie na wolny wieczór :-)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hatsze dnia Śro 12:26, 11 Cze 2014, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group :: FI Theme
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Regulamin